Jak odwiązałem się we wrześniu

Krzysztof Wysocki — №7 z Jakubem Lipińskim

W poprzednim numerze Productive! Magazine przedstawiłem Sztukę Odwiązywania Się — metodę rozprawiania się z frustracją związaną z tym, że obiektywna rzeczywistość bardzo często różni się od wyobrażeń na jej temat, które namiętnie pielęgnujemy w swojej głowie.

Poszperałem w zakamarkach swojej pamięci i okazało się, że dawno, dawno temu, gdy co prawda wymarły już dinozaury, ale nie narodziły się jeszcze blogi, skutecznie odwiązałem się od przynoszącego mi namacalne szkody ideału. A było to tak…

Dyskoteka w sali gimnastycznej

Dobrze pamiętam tę scenerię: sala gimnastyczna mojej podstawówki z obtłuczonym gdzieniegdzie tynkiem, wypełniona dyskotekową muzyką i gromadą uczniów pląsających w jej rytm na parkiecie. Wśród nich Hania, w której zakochałem się bez pamięci. I Wiesiek bezczelnie kręcący się wokół obiektu moich westchnień. A ja pod odrapaną ścianą w towarzystwie kolegi, który co kilka minut, przekrzykując muzykę pytał znudzony: „Krzysiek, idziemy już do domu?”

Nie, nie chciałem iść do domu. Chciałem wejść na parkiet i wyrwać ukochaną z rąk Wieśka! I przetańczyć z nią całą noc! A potem… Kto wie? Może całe życie…

Ale wciąż stałem bez ruchu sparaliżowany strachem, myśląc, że:

Jakby tego było mało, następnego dnia Wiesiek dobił mnie chodząc jak paw po szkolnym korytarzu i przechwalając się, jakie to wspaniałe atrybuty haninej kobiecości miał szansę poczuć w namiętnym tańcu. Tego było już za wiele. Postanowiłem coś z tym zrobić!

Nieświadoma SOS

Znając obecnie Sztukę Odwiązywania Się mogę naukowo przeanalizować, jak wtedy — nic o niej nie wiedząc — precyzyjnie zastosowałem się do jej zaleceń. Istny cud, nieprawdaż?

Po pierwsze zauważyłem oznaki: złość na siebie, przygnębienie, poczucie bezsilności oraz zazdrość i mordercze myśli w stosunku do Wieśka.

Po drugie zidentyfikowałem ideał: przeświadczenie, że Hania (albo jakakolwiek inna dziewczyna) sama podejdzie do podpierającego ścianę smutasa i wciągnie go w wir zabawy, zapewniając mu psychiczny komfort i bezpieczeństwo całej operacji. Jednym słowem ideał mówiący, że życie będzie samo częstowało mnie wymarzonymi łakociami i na dodatek ktoś przede mną będzie próbował, czy nie są przypadkiem zatrute.

Po trzecie zdałem sobie sprawę ze szkody, jaką ten ideał mi przynosi: wszystkie łakocie świata zjedzą Wieśkowie i dla mnie nie zostanie już nic, choćbym nawet miał moralne prawo do posiłku! Nie dość, że ja na tym stracę, to być może także Hania i cała rzesza ludzi, dla których po prostu nie zaistnieję!

Po czwarte postanowiłem odwiązać się od ideału, że wszystko zostanie podane mi na tacy, choć zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie raz i nie dwa dostanę po łapach wyciągających się w kierunku życiowych przysmaków.

Po piąte ujrzałem rzeczywistość: otaczających mnie ludzi inicjujących ze sobą kontakty i nie oczekujących, że każda rozmowa i każdy taniec przerodzi się w romans stulecia, albo wręcz przeciwnie — w epokowy dramat. Zwykle są to po prostu chwile znacznie milsze od chwil spędzonych samotnie na podpieraniu ścian i obciążaniu parapetów.

Nadszedł zatem czas obmyślenia skutecznego planu, jak dokonać odpowiedniej zmiany w swoim postępowaniu. A okazja była świetna — po wakacjach rozpoczynałem naukę w nowej szkole, w której nauczyciele oraz większość koleżanek i kolegów mnie nie znała! Mogłem więc pojawić się jako ktoś zupełnie inny nie wzbudzając niczyjego zdziwienia.

Fake it till you make it

Skłamałbym, gdybym powiedział, że z dnia na dzień stałem się uroczym młodzieńcem i duszą towarzystwa. Było ciężko, ale słowo się rzekło, a słowo dane samemu sobie uważam za ważniejsze od wszelkich innych słów. Zacząłem więc konsekwentnie grać rolę człowieka otwartego i mile widzianego. I im dłużej grałem, tym mniej wysiłku musiałem wkładać w to udawanie. Zadziałała zasada „fake it till you make it” („udawaj, aż wejdzie ci to w krew”), o której też — jak o Sztuce Odwiązywania Się — dowiedziałem się dopiero wiele lat później.

Gdyby nie ta przemiana, nie udałoby mi się spotkać i zainteresować sobą wspaniałej dziewczyny, która później została moją żoną. Nie grałbym też w zespole rockandrollowym i nie śpiewał na konkursach piosenki studenckiej. Nie wypiłbym również piwa z Davidem Allenem i nie przyczynił się do realizacji kilku zadziwiających przedsięwzięć biznesowych, o których może kiedyś opowiem.

Grzecznie, acz z coraz większą stanowczością zacząłem sięgać po oferowane mi przez życie łakocie i okazało się, że strach ma wielkie oczy, a zuchwali… złoto!

Jeśli przez całe życie podpierasz ściany, kiedy inni się bawią, skończ z tym natychmiast!

Odwiąż się od szkodliwego ideału i pokaż, co potrafisz!

Powodzenia!

Fot.: Flickr / heatherjoan na lic. CC BY-NC-ND 2.0

Krzysztof wysocki

Krzysztof Wysocki

Przedsiębiorca i entuzjasta metodyki Getting Things Done, znany w sieci jako TesTeq. Swoją pierwszą firmę założył w czasach, kiedy światem rządziły dinozaury. Prowadzi blog „Biznes bez stresu”, w ramach którego opublikował popularne cykle: Wakacyjny kurs ZTD oraz Budda w Niebieskich Dżinsach.

Biznes bez stresu — blog Krzysztofa