Wywiad z Arturem Kurasińskim
Michał Śliwiński: Zacznijmy od tego, że znamy się już długo. Poznaliśmy się na pierwszych spotkaniach Auli. Powiedz, jak wyglądało wówczas Twoje życie i jak sobie radziłeś z licznymi obowiązkami.
Artur Kurasiński: To było prawie osiem lat temu. Kompletnie nie wiedzieliśmy wtedy, co robimy. Krzysiek Kowalczyk zaproponował, żebyśmy zorganizowali cykl spotkań dla przedsiębiorców. Powiedziałem OK. Pojawiały się nowe osoby i inicjatywa powoli się rozkręcała. Środowisko startupowe jeszcze tak naprawdę nie istniało. Startup wydawał się w tamtym czasie w Polsce dość dziwnym tworem - nikt nie wiedział, o co chodzi. I było super… gdyby nie to, że robiłem tysiące rzeczy jednocześnie. To jest taka choroba wieku dziecięcego w cyklu życia modelu biznesowego: wszyscy robią wszystko i w pewnym momencie dochodzi do poważnego zderzenia z rzeczywistością. Firma nie zarabia pieniędzy… Wszystkie moje ówczesne „biznesiki” na tę chorobę cierpiały. Ratowała mnie myśl, żę trzeba w życiu robić coś ciekawego, żeby móc być zadowolonym.
Michał: Sztuka w tym, aby generowało to także przychody…
Artur: Bardzo wierzę, nie tyle w „work-life balance”, ile w ogóle w równowagę w życiu. Życie prywatne znacząco wpływa na życie biznesowe i odwrotnie. Jeżeli w którymś z tych elementów coś jest spieprzone, to bardzo ciężko doprowadzić do porządku całość sprawy. Jeśli nie zarabiasz pieniędzy, ale angażujesz się, wciąż nie ma Cię w domu — istnieje duża szansa, że Twój związek może podupaść itd.
Ja tak funkcjonowałem. Robiłem tysiące rzeczy i wydawało mi się że zakopywanie się w kolejnych projektach, kolejnych biznesach jest fajne. Nie było — niczego nie przynosiło. Oczywiście…. Zdobyłem doświadczenie.
Aula była kolejnym takim projektem. Powiem szczerze, że nawet specjalnie nie liczyłem, że cokolwiek zmieni w moim życiu czy w życiu innych osób. Sądziłem, że szybko się wypali. Trwa już jednak ósmy rok, rozwija się. Dziś jesteśmy właściwie najstarszą instytucją tego typu w kraju. Co dwa tygodnie zbieramy około 300-400 osób i spotykamy się. Na razie tylko w Warszawie, choć myślimy o wejściu do innych miast na zasadzie franczyzy. Wszystko po to, aby jak najwięcej osób mogło skorzystać. Aula nie jest jednak inicjatywą biznesową, tylko non profit. Istnieje dzięki partnerom i sponsorom, którzy ją dofinansowują. Dla uczestników impreza jest kompletnie bezpłatna. My płacimy za pizzę…
Michał: …która dla uczestników też jest darmowa :)
Artur: Tak jest. Natomiast od momentu, gdy się poznaliśmy, a Aula jeszcze raczkowała w moim życiu wydarzyło się wiele rzeczy. Przede wszystkim musiałem dojrzeć do tego, by zrozumieć, że ilość nie przechodzi w jakość. Jedynie zbudowanie czegoś, co ma sens i czego ludzie chcą powoduje, że dany biznes może być „fajny”.
Wobec tego, dwa lata temu, zacząłem po prostu na kartce papieru wykreślać kolejne projekty, w które byłem zaangażowany. Koncentrowałem się na nich niby po trosze… ale w rezultacie zabierały mi całe dnie. Niczego nie dowoziły, choć w założeniu miały przynieść fortunę. W miarę „wykreślania” zostały mi najpierw cztery projekty, a w kolejnym roku — dwa. W końcu zdecydowałem, że muszę zacząć robić tylko jedną rzecz. I od tego momentu skoncentrowałem się na Fokusie.
Michał: Wiele przedsiębiorczych i aktywnych osób boryka się z tym problemem. To może być etap, który każdy z nich musi przejść, aby dotrzeć do punktu zwrotnego, który zdecyduje o ich dalszych poczynaniach.
Artur: Spotkałem wiele osób, które przebyły podobną drogę. Zajmowały się tysiącem rzeczy, uczestniczyły w tysiącach spotkań, jeździły po całej Polsce, po całym świecie. W pewnym momencie zawsze ich „to” dopadło i stwierdzały: „OK, chcę robić tylko to, dlatego, że tu się czuję komfortowo, sprawia mi to radość, tutaj też jest kasa, dla której mogę przezwyciężyć pojawiające się problemy i przetrwać chwile, kiedy należy zrobić coś wbrew swej woli. Dzięki temu jednak będę mógł np. zapłacić rachunki, czy wyjechać na wymarzone wakacje. Myślę, że to jest zdrowe, ale następuje stopniowo — na zasadzie ewolucji. Nie można nauczyć się tego z książek.
Michał: Trzeba przez to przejść.
Artur: To jest związane z wiekiem, z tym, że w młodości wydaje nam się, że mamy jeszcze tyle czasu, że jesteśmy niezniszczalni, że możemy robić tysiące wspaniałych rzeczy. Na początku tej drogi wydaje Ci się, że spokojnie kilka miesięcy pociągniesz na samej pizzy i Red Bullach. Albo, że będziesz spał po trzy godziny na dobę. W pewnym momencie okazuje się jednak, że ta pizza jest już niesmaczna, a Red Bull wypala ci żołądek. Brak snu powoduje po prostu, że nie masz siły.
Z perspektywy czasu wiem, że cholernie ciężko jest sobie to uzmysłowić. Natomiast jeżeli już sobie raz taką lekcję odrobisz, to się okazuje, że wszystko jest proste: musisz mieć tylko jedną rzecz, na której ci zależy, do której masz siłę wstawać o siódmej rano. Wydaje się to oczywiste, gdy spoglądam wstecz i widzę, co i dlaczego robiłem poprzednio. To co mam obecnie, jest pewną pochodną poprzednich decyzji. Ten jeden biznes, na którym się skupiam, wydaje się teraz czymś oczywistym, do czego wszystko przez lata zmierzało.
Michał: Mam za sobą podobne doświadczenia i dokładnie to samo czuję, myśląc o Nozbe.
Artur: Natomiast sposób zarządzania, komunikowania, budowania tego biznesu, z czasem także delegowanie uprawnień i osiąganie kolejnych kamieni milowych to są znowu kolejne etapy, które człowiek musi przebyć. Rzecz jasna można kupić sobie książkę "Jak zostać CEO w weekend”, jednak ten sposób jest absolutnie niemożliwy do wdrożenia. Można wypróbować wiele narzędzi do zarządzania projektami i czasem i łudzić się, że dzięki nim osiągnie się stabilność w swoim biznesie…
Michał: …wszystko i tak zależy od nastawienia i ciężkiej pracy…
Artur: Dokładnie. Ja cały czas się uczę. Na obecnym etapie nie mam już na przykład problemu z Inbox Zero. Codziennie dochodzę do tego poziomu, dlatego, że to nie jest problem wynikający z technologii. To jest problem, który siedzi w Twojej głowie.
Michał: Rozwiniesz tę myśl?
Artur: Jeśli wiesz, że niektóre rzeczy są nieuniknione i potrafisz się przekonać, że musisz je zrobić w ciągu godziny, a nie odkładać je, bo są dla ciebie trochę mniej ważne, to już połowa sukcesu. Ciągłe odkładanie powoduje, że e-maili przybywa i przebrnięcie przez nie staje się z godziny na godziny trudniejsze. Tracę trochę szacunku dla osoby, która mówi mi, że ma 500 nieprzeczytanych maili. Być może moja wiadomość znajduje się w tej pięćsetce. Oznacza to też często, że ta osoba odłożyła odpowiedź na bardzo proste, jednozdaniowe czasem pytanie na za dwa tygodnie, kiedy to kompletnie nie będzie miało już znaczenia. Coś tu jest „nie halo”.
Michał: Jeśli nie z Inbox Zero, to z czym się teraz zmagasz?
Artur: Problemem jest na przykład to, że muszę działać na wielu platformach i że napływają do mnie informacje z działu sprzedaży, z księgowości, z marketingu, z blogów, z facebooków itd. To wszystko gdzieś tam krąży w powietrzu i trzeba znaleźć magiczny sposób, żeby to związać i nadać temu sens. Wszystkie te informacje są bardzo ważne, ale są takimi silosami. Potrzebuję czegoś, żeby je posegregować. Cały czas nad tym pracuję i moim najcenniejszym odkryciem są jak dotąd po prostu wirtualne żółte karteczki, które naklejam sobie na pulpicie. Mogę na nich zmienić rozmiar fontu, przez co wiem, że zapisek jest ważniejszy; zmieniam też kolory, podkreślam… I to mi wystarcza. Oczywiście „remindery” wszelkiego typu sprawdzałem. To u mnie nie działa.
Michał: Minimalistycznie, ale skutecznie :)
Artur: Oczywiście muszę mieć kalendarz. Pomaga też rozbijanie złożonych projektów na proste zadania. Dzięki temu mam możliwość panowania nad 15 projektami, czy sub-projektami i wiem dokładnie, co się w nich dzieje. A jak coś mi wypada lub się kończy, po prostu usuwam to z listy. Najprostsze narzędzia i metody sprawdzają się u mnie najlepiej.
Jestem natomiast „freakiem” jeśli chodzi o maile :) Muszę mieć klienta maila, który daje możliwość posiadania wielu otwartych zakładek. To jest dla mnie element, który mówi mi: to jest zadanie do wykonania. Nie mogę tego robić za pomocą gwiazdek, kompletnie nie umiem współpracować z Gmailem. Odrzuca mnie ta estetyka, a grupowanie wiadomości w wątki jest dla mnie jakimś tragicznym nieporozumieniem.
Michał: Jakich jeszcze narzędzi używasz?
Artur: Są momenty kiedy trafiam na bardzo proste narzędzie, które nagle okazuje się rozwiązywać tysiące moich problemów. Odkryciem był np. …kalendarz :) Najprostszy kalendarz, taki zwykły androidowy, czy też google'owy kalendarz, który jest online, w którym mogę dzielić wydarzenia na różne typy i do którego mogę zaprosić kilka najbliższych osób, które wrzucają mi zadania: wizyta u dentysty, odebranie córki, pojechanie gdzieś… Wszystko widzę w jednym miejscu, mam to na desktopie i we wszystkich urządzeniach. Dzięki takiej organizacji i korzystaniu z prostych narzędzi, nagle okazuje się, że zmniejszamy poziom entropii w naszym biznesie. Czujemy się lepsi, bardziej poinformowani, możemy podejmować trafniejsze decyzje.
Michał: Dostrzegam w finale Twojej historii pewną symbolikę :) Po tylu projektach, skupiłeś się na projekcie o nazwie Fokus w sieci prezentowanym pod adresem getfokus.pl… czyli, Arturze, get focused!
Artur: Dokładnie tak. Poza tym, produkt który współtworzę jest czymś, co dokładnie odpowiada potrzebie powiązania wszystkich napływających informacji, o której opowiadałem. Ściągnięcie ich w jedno miejsce to jest nie tylko zrobienie dashboarda, do którego wrzucamy sobie Twittera czy też Facebooka. Chodzi o realne dane. Nie pozycjonujemy się zupełnie jako analityka, chociaż jesteśmy narzędziem do analityki, ale mówimy (po angielsku brzmi to fajnie, po polsku gorzej): we’ll fix your business. Czymkolwiek jest twój biznes, my go naprawimy. Tym „biznesem” może być pisanie bloga, sprzedawanie kwiatów czy nawet zbieranie znaczków. Nasze narzędzie ma pomóc wyciągnąć sens z tych wielu rożnych sfer: ze strony WWW, social mediów i monitoringu wzmianek. Jest tysiące różnych narzędzi do analityki, które pokazują klientom stan, a Fokus tłumaczy, dlaczego to jest na plus i minus i co zrobić, jeżeli chcesz to zmienić na lepsze.
Michał: Rozumiem. Tak, jak pisałem w swojej książce It’s All About Passion, też uważam, że gwarancją sukcesu każdego biznesu jest oferowanie produktu, który rozwiązuje jakiś konkretny, codzienny problem.
Artur: W końcu, po raz pierwszym w życiu wiem, co robię, wiem dokąd to zmierza, jakie stoją przed nami wyzwania. Po raz pierwszy w życiu wiem, że to jest coś co mnie bardzo interesuje. Powoli zatrudniamy coraz więcej osób, wszystko się bardzo ładnie rozwija. Zobaczymy, czy starczy nam cierpliwości (głównie chodzi o inwestora :)).
Dojście do takiego momentu to jest według mnie owoc wszystkich podjętych do tej pory decyzji, doświadczeń wynikających z tych małych nieudanych realizacji, które były być może dobrze pomyślane, ale kompletnie źle przeprowadzone. Każdemu życzę, żeby nawet na podstawie błędów, a szczególnie swoich błędów, na których najlepiej się uczymy, w pewnym momencie stwierdził na przykład, że nie chce pracować w korporacji tylko być blogerem. Albo, że chce być gościem, który występuje na srebrnym ekranie, chce śpiewać… Kiedy zaczynamy robić to, co nas bardzo interesuje, przestaje to być nasza pracą, a zaczyna być hobby.
Michał: Pasja dodaje sił, zwiększa motywację. Jeśli praca jest Twoim hobby, to jest już połowa drogi do sukcesu…
Artur: Wiążę się z tym jednak pewne niebezpieczeństwo — w pewnym momencie twoi najbliżsi patrzą na ciebie i mówią: „Kurczę, on cały czas siedzi w pracy!”. Ty na to: „Nie, ja po prostu odpowiadam na pytania moich klientów, bo to jest fajne i sprawia mi frajdę”. Jestem w kawiarni czy jestem na plaży… gdy mam komórkę, mogę pracować. Pracoholizm pojawia się po cichu. Granica jest cienka. Media internetowe, społecznościowe są wszędzie. Niedługo będziemy mieli je pewnie wszczepione w głowę. Niemniej jednak życzyłbym każdemu, żeby miał satysfakcję z wykonywanej pracy a nie tylko siedział na stołku i odliczał czas do godziny 16:00.
Michał: Super, dokładnie o to chodzi! Wiem, że jest jeszcze druga część tej życiowej pasji, którą również dzielimy. Pamiętam taką scenę po jednym ze spotkań Auli — Jan Rychter, Ty i ja, stoimy sobie z pizzą i prześcigamy się w opowieściach o naszych córeczkach :) Więc powiedz, jak to jest być ojcem?
Artur: Jest to wyzwanie pod kątem logistycznym. Strasznie ciężka rola pod wieloma innymi względami. Nie da się w żaden sposób tego nauczyć „na zapas”. Uważam, że ja zrobiłem chyba fajną rzecz — w ogóle nie czytałem żadnych książek na temat bycia rodzicem. Uważam to za zbyt indywidualną sprawę. Ludzie mogą Ci powiedzieć, że będziesz miał mniej czasu lub, że nie będziesz się wysypiał, ale to nie jest tak proste… To jest twój najlepszy start up :) Ten, który pójdzie w świat i w dodatku będzie się rozmnażał :)
Michał: I prawdopodobnie będzie lepszy niż ty :)
Artur: Będzie lepszy, bo będzie ewoluował. Ponadto, to jest twoje dziecko, dla którego powinieneś przez wiele, wiele lat być wzorem, nadzorować to, co ono robi, poprawiać je i mówić: „Wiesz co? Może lepiej zrób to i to, bo w innym razie będzie bolało”. Oczywiście dzieci nie zawsze słuchają rodziców, bo od samego początku mają swoją świadomość i uważają, że wiedzą lepiej. W związku z tym będą rozbijać się na tych rowerkach, deskorolkach itd. Ojcostwo dało mi wiele wspaniałych rzeczy. Przykład: z natury jestem cholernie niecierpliwą osobą. Wielokrotnie jednak łapię się na tym, że w obecności mojego dziecka chcę być lepszy — nie wybucham gniewem, nie rzucam wszystkiego, nie każę biec na ostatnią chwilę. Mam powód, by nad sobą pracować. Tym bardziej, że wiem, że to jest małe dziecko, któremu nie ma sensu wtłaczać do głowy własnych, często złych przyzwyczajeń. Wiem też, że kiedy się spóźniamy do przedszkola, to jest to mój problem, bo ja źle zarządziłem czasem. To nie jest wina mojego dziecka.
Michał: Zdecydowanie tak, mam ten sam problem.
Artur: Dobra strona tego jest taka, że możesz lepiej poznać i obserwować siebie. Zobaczyć, co jest twoim problemem, np. że masz zdecydowanie za mało czasu w ciągu dnia. Rozwiązanie? Może poświęć czas na to co naprawdę się liczy, a nie na granie w gry, czy pisanie postów. To jest twoje dziecko, które za parę lat odejdzie z domu — nie będzie z tobą zawsze. Może się wydawać, że przecież dziecko jest bardzo długo z rodzicami, ale to jest bullshit. Patrząc na tempo rozwoju dzieci te lata miną w mgnieniu oka.
Michał: …i ani się obejrzysz, a będzie chodzić własną drogą, jak kot.
Artur: Dokładnie. Szybko skończy się przytulanie i miło spędzone chwile. Nadejdzie okres dojrzewania, buntu… Bardzo chciałbym, żeby to jak najdłużej trwało.
Na pewno popełniam jakieś błędy, bo nie jestem idealny w tym, co robię. I na pewno nadejdzie dzień, kiedy dziecko mi powie, że miało nieszczęśliwe dzieciństwo, będzie miało czerwone włosy i stwierdzi, że mnie nie kocha i wyprowadza się do Kalifornii z przygodnie poznanym kolegą :) Gdzie popełniliśmy błąd? Być może wcale nie popełniliśmy żadnego błędu. Po prostu tak wygląda ta sytuacja. Życzę też sobie, żeby moje dziecko zawsze miało ze mną bardzo szczery kontakt.
Michał: Zgadzam się! Szczera relacja może zapobiec wielu nieprzyjemnym zdarzeniom.
Artur: Oczywiście czasami, chciałoby się zrobić coś innego, mieć czas dla siebie, a nie ma możliwości. Dziecko jest ogromnym agregatorem uwagi i jak nie poświęcasz mu jej wystarczająco dużo, to wymusi ją szantażem emocjonalnym, płaczem itd.
Przyznam się także, że zacząłem nieufnie podchodzić do ludzi, którzy zbliżają się do czterdziestki i nie mają dzieci. Z niektórymi z nich nie jestem w stanie się porozumieć. Oni nie pojmują pewnego typu moich zachowań, a ja nie potrafię zrozumieć ich. Nie mówię, że każdy musi mieć dziecko, ale przejście etapu ciąży, potem porodu i w końcu wychowywanie dziecka powoduje w człowieku nieodwracalne zmiany.
Michał: Zmiany na lepsze!
Artur: Tak. Lubię sobie też patrzeć na siebie sprzed kilku lat i mówić — o kurczę, jaki ja byłem inny pod tym, czy pod tym kątem. Dziecko na pewno to zmieniło. I pewnie będzie mnie cały czas zmieniało, mimo że jestem dojrzałą, dorosłą osobą. Niektóre zmiany zachodzą samoistnie, a niektóre zupełnie intencjonalnie — dlatego, że wiem, że muszę się zmienić dla tego małego berbecia.
Michał: Czasami w filmach słyszałem coś takiego: „Ma pan dzieci?” „Nie.” „No to pan nie rozumie.” i myślałem sobie: co za bzdura. Teraz wiem, że to prawda.
Artur: Bycie rodzicem to odkrywanie zupełnie innej, nieznanej strony samego siebie. W grę wchodzi odpowiedzialność, pewnego typu emocje, których nigdy nie przejawiałeś w stosunku do innych osób dorosłych, czy też innych dzieci… Mnie na przykład dzieci drażniły: — Rozkapryszone, krzyczące bachory — myślałem — co w tym jest fajnego? Dopóki nie miałem swojego. Moje jest najukochańsze na świecie i dałbym się za nie pokroić.
Ogromny szacun z mojej strony dla rodziców dwójki, trójki dzieci. Wiem, co to znaczy — mam paru znajomych, którzy mają kilkoro dzieci, ale ja chyba na tym etapie musiałbym już wynająć trzy osoby, które by za mnie spały i wykonywały inne podstawowe czynności. Nie miałbym na to czasu :) Ale oczywiście, gdyby ktoś mnie spytał czy chciałbym — chciałbym! Dzieci to kopalnia pozytywnej energii.
Michał: Zdecydowanie. Zmienię jeszcze na koniec temat na Twojego bloga. Ciągle go uaktualniasz, ciągle wrzucasz nowe rzeczy. Jestem wielkim fanem. Z chęcią czytam nowe wywiady z fajnymi osobami. I mam nadzieję, że dalej będziesz go prowadził mimo wszystko.
Artur: Dziękuję :) I tak: będę go prowadził.
Michał: Konsekwentnie ciągniesz to od wielu lat!
Artur: Zacząłem w 2007 roku — wtedy, kiedy pojawiła się Aula. Natomiast z moim blogiem jest taki problem, że stworzyłem go po to, by promować samego siebie. Rozwijałem go po to, żeby pod koniec dnia wrzucić tam informacje o Auli albo moim nowym projekcie. Nigdy nie przekształcę go w taki ogromny serwis (bardzo zresztą fajny), jaki stworzył Grzesiek Marczak czy Przemek Pająk. To nie jest moim celem. Nie mam też ambicji zrobienia bloga anglojęzycznego. Pisuję dla polskiej społeczności. Teraz piszę mniej regularnie. Nie mam na to czasu. Pojawiają się wywiady, które pozwalają mi poznawać nowe osoby, pytać je o coś, czego normalnie by nie powiedzieli. Pod płaszczykiem pytań czasami rozwiązuje także swoje problemy :) Pytając rozmówcę o model biznesowy udaje mi się też czasem kogoś podpuścić i wyciągnąć ciekawe informacje na temat biznesu. Tym sposobem wiedzę zdobywam nie tylko ja sam ale i osoby, które czytają blog. Obowiązuje zasada win—win i bardzo mnie to cieszy.
Mimo wszystko, nie dam rady zwiększyć częstotliwości dodawania nowych materiałów. Praca zajmuje mi zbyt dużo czasu. Ale fakt, że jest grupa osób, która to czyta, przynosi mi wiele satysfakcji. Oprócz bloga prowadzę też kącik filmowy i, co ciekawe, widzę, że jego publika to zupełnie inni ludzie.
Michał: Jak dbasz o relacje z czytelnikami?
Artur: Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu na moim blogu właściwie nie ma komentarzy. Gdy wielokrotnie pytałem, z czego to wynika, ludzie mi odpowiadali: „A po co mamy komentować? Wszystko jest jasne”. Są dwa wyjścia: albo jest tak napisane, że nie wzbudza w czytelnikach emocji albo każdy po prostu rozumie, o co chodzi. Taka sytuacja dla ludzi, którzy proponują mi wykonanie jakichś akcji marketingowych, jest ogromnym problemem. Gdy ktoś zarzuca mi, że „nie ma interakcji”, ja odpowiadam, że to dlatego, że dla mnie Facebook jest miejscem, gdzie się kotłuje.
Michał: Zgadza się — gdy zamieszczasz wpis na „fejsie”, interakcja jest spora…
Artur: To jest wiedza, którą zdobyłem przez lata i nie ukrywam, że w wielu wypadkach po prostu makiawelicznie wykorzystuję media społecznościowe. Po prostu burzę pewien porządek. Staram się wprowadzać element nieostrości i zakłócić ład. Podejmuję tematy, które przejaskrawiam, wyolbrzymiam, co powoduje dyskusje. Lubię to robić. Po pierwsze, uważam, że po to ten internet powstał, żebyśmy ze sobą dyskutowali i żeby te emocje latały w obie strony (oczywiście w sposób kontrolowany). A po drugie fajnie jest, gdy coś się dzieje, gdy wybuchają żywiołowe dyskusje i nie wszyscy się ze sobą zgadzają. Jak komuś to nie odpowiada, to niech sobie pójdzie dyskutować na inny wall. U mnie jest ostro. Czasami aż do bólu. Poruszam czasami bardzo kontrowersyjne tematy, ale nie dlatego, aby podnieść sobie clout, ale dlatego, że coś mnie rzeczywiście wkurza. Piszę o kościele, piszę o Ukrainie, o Rosji, piszę o technologiach, o tym że Artur jest do dupy… Zazwyczaj robię to po to, by wzbudzić emocje i zobaczyć, co ludzie na ten temat sądzą, a nie żeby utwierdzić się w przekonaniu, że mam rację. Ja wiem, że nie mam racji w większości wypadków, z tym się już dawno pogodziłem. Chciałbym poznać opinię ludzi, to też jest bardzo ważne i do tego trzeba dojrzeć.
Michał: To jest kolejny krok w rozwoju każdego człowieka — umieć kwestionować swoje poglądy. Artur, życzę Ci wszystkiego dobrego. Świetnie opisałeś swoją karierę, pokazując, jak się dojrzewa do pewnych decyzji i jak pasja pozwala robić swoje. Dzięki!
Obejrzyj wywiad z Arturem Kurasińskim:
Fot.: Dariusz Majgier