Jak się zmotywować do wszystkiego w 10 minut

Mariusz Kapusta — №5 z Dominikiem Ładą

Biorąc pod uwagę, że chcesz się efektywnie przemieszczać naprzód wozem konnym, gdzie w układzie wóz-koń umieścisz zwierzę: przed, czy za wozem? Odpowiedź jest oczywiście tendencyjna. Dla niepewnych i ciekawych zamieszczam ją w przypisie*.

Co ma koń do motywacji

Bardzo często, chcąc efektywnie wykonać pracę, stawiasz wóz przed koniem, a później cierpisz i narzekasz, że coś nie idzie. Pomiędzy ludźmi, którzy odnieśli sukces a tymi, którym się nie udało, jest „drobna” różnica. Ci pierwsi robili nawet wtedy, gdy im się nie chciało. Jeśli prześledzisz biografie osób wybitnych, okaże się, że gdy trzeba było pracować, to po prostu pracowali.

Czy zdarza Ci się taka sytuacja? Na godzinę 10:00 w poniedziałek planujesz wykonanie czegoś bardzo ważnego dla Ciebie i Twojego życia. Zgodnie z profesjonalnymi poradami wyłączasz komórkę, zamykasz drzwi, nie sprawdzasz maila, wkładasz stopery do uszu, przygotowujesz sobie wszystkie materiały. Siadasz do biurka i… nie ma weny! Jakoś Ci nie idzie. Nie możesz nic zrobić, bo w głowie pustka, nie wiesz, od czego zacząć. Myślisz sobie, że pewnie to nie czas i zamiast tego, co zaplanowałeś, robisz inne, też ważne rzeczy. A ta bardzo ważna czeka sobie na wenę…

To jest właśnie stawianie wozu przed koniem! Jakimś dziwnym trafem wmówiono nam, że najpierw pojawia się motywacja, a jak się pojawi, można się brać do działania. Moim skromnym zdaniem to niezła bzdura jest… Gdybym czekał aż najdzie mnie niesamowita chęć wybiegnięcia w zimową, ciemną noc na nieubity śnieg, żeby, opuściwszy cieplutkie mieszkanko i rozgrzane łóżko, przebiec pięć kilometrów, nigdy bym nie odbył żadnego z moich treningów! Najpierw jest działanie, później przychodzi motywacja!

Inteligentne zjadanie żab

A teraz zdradzę Ci tajemnicę, która przez pokolenia była przed nami ukrywana! Najwięksi tego świata, tacy jak Newton, Einstein, Eisenhower, Jan III Sobieski, ją znali. Ja odkryłem ją w czasie wykopalisk w Mezopotamii, w grobowcu kapłana starożytnej religii! Teraz poznasz ją i Ty!

No dobrze, trochę zbudowałem atmosferę. W rzeczywistości technikę tę znalazłem w książce o zarządzaniu stresem. Większość takich książek mnie stresuje, bo każda z nich radzi medytować dwie godziny dziennie, żeby się uspokoić. Ta rada podnosi mi zawsze ciśnienie. Natomiast ta jedna okazała się być całkiem sensowna.

Metoda 10, 20, 30

Jak możesz wykonać każde zadanie, które do tej pory odkładałeś w nieskończoność? Wystarczy zrobić sobie listę tych zadań i wyzwań a obok wypisać liczby w następujący sposób:

Wielkość i trudność zadań na liście nie ma najmniejszego znaczenia. Liczy się tylko to, czy spełniają definicję „żaby”, czyli zadania, którego nie chcesz dotknąć nawet kijem a jego wykonanie będziesz odwlekał w nieskończoność. Potrzebujesz też budzika, zegarka z alarmem albo smartfona.

Jak wygląda procedura? Ustawiasz sobie budzik na za 10 minut i robisz pierwsze zadanie z listy. Gdy zadzwoni budzik, możesz z czystym sumieniem zarzucić to, co robisz i zająć się kolejnym zadaniem przez kolejne 10 minut. Po przejściu przez całą listę zaczynasz od góry, tym razem nastawiając budzik na za 20 minut. I tak dalej.

Jakie są możliwe wyniki?

Prezentując tę metodę, często spotykam się z zarzutem: „ale czasem nie ma sensu czegoś rozgrzebywać, bo w 10 minut niczego się nie zrobi, a później i tak będzie trzeba to skończyć. Bez sensu!”. Oczywiście dużo lepiej jest czekać w nieskończoność nie robiąc nic… To ma większy sens niż rozgrzebywanie, prawda? Jeżeli jesteś wyznawcą tej „religii”, to nie czytaj dalej. Jeżeli coś Cię tknęło, to zaraz wyjaśnię, do czego służy to narzędzie.

Możliwe wyniki po 10 minutach mogą być następujące:

Zrobione — zadania-żaby mają to do siebie, że wydają się duże i niemożliwe do wykonania. Bardzo często łazisz wokół nich przez dwa tygodnie, toniesz w poczuciu winy, że nic nie robisz, aż w końcu nie masz wyjścia i w moment wszystko ogarniasz.

Wkrętka — okaże się, że to coś nie było takie straszne, a nawet bardzo dobrze się przy tym bawisz! Gdy dzwoni budzik wyłączasz go i decydujesz dokończyć pracę, bo to ma większy sens niż przełączanie się na kolejne zadanie

Inkubacja — niektóre zadania wymagają wytworzenia nowych neuronów w mózgu. Szczególnie dotyczy to zadań wymagających kreatywności. To są zadania, których rozwiązania spotykają Cię pod prysznicem. Po 10 minutach dajesz sobie czas na to, żeby procesor przetworzył Ci zdobyte dane w „nieświadomości”, gdy Ty się zajmiesz czymś innym.

Ta metoda nie służy do tego, by zrobić wszystko w 10 minut! Jej celem jest przełamać barierę rozpoczęcia!

Po około trzech—pięciu minutach mózg wchodzi w tryb pracy, w którym przyzwyczaja się do zadania i dalej jest już gładko. To jak z porządnym wysiłkiem fizycznym. Domorośli sportowcy nie chcą marnować czasu na rozgrzewkę przed siłownią, bieganiem, rowerem. Bo po co! Mają mało czasu na trening, więc trzeba go maksymalnie wykorzystać! Kończy się kontuzjami, których można łatwo uniknąć.

Mózg działa podobnie! Nie rozgrzany może ulec kontuzji. Nie chcesz tego. Pozwól sobie na rozgrzewkę, a zobaczysz wyniki.

Jak można zmodyfikować tę metodę?

Gdy pisałem książkę, zastosowałem zmodyfikowane podejście. Zrobiłem sobie taką listę:

Postanowiłem, że przez określony czas piszę. Jakkolwiek trudno by nie było i jakie wątpliwości by mi nie towarzyszyły. Później daję sobie nagrodę. Także odmierzaną budzikiem przez dokładnie tyle czasu, ile ustaliłem. Zaraz po dźwięku alarmu znowu biorę się za pisanie. Ustawiłem oczywiście właściwe proporcje pomiędzy obiema czynnościami. Ponieważ termin mnie gonił, a za żadne skarby nie byłem w stanie zacząć pisać, przeznaczyłem na pisanie i nagrody odpowiednio 15 i 60 minut. Tak! 15 na pisanie, 60 na nagrodę :) Akurat tyle, aby obejrzeć odcinek ulubionego serialu. Zwycięzców nikt nie sądzi na szczęście, książka powstała pomimo odrobinę kontrowersyjnych proporcji ;)

Modyfikacja druga

Z góry założyłem, że nie skończę zadania, tylko po prostu napocznę coś wielkiego. Ustaliłem, że codziennie posprzątam w domu jedną rzecz, ale że nie zajmie mi to więcej niż 10 minut. Tym sposobem po dwóch miesiącach nie miałem wyjścia i musiałem zabrać się za piwnicę przez lata wypychaną rupieciami. Wynik — mam ładne miejsce na rowery i zasilone konto (przez sprzedaż części zabytków, którą zresztą delegowałem). Czysta przyjemność!

Dlaczego to działa?

Oto proces myślowy człowieka, który ma się zająć zadaniem-żabą: „o rany, moje życie będzie od tej pory jednym wielkim cierpieniem! Na wieki wieków utknę w tym cholernym Excelu i jego tabelkach, licząc bilanse, koszty, zyski i straty! Umrę żałośnie, nie widząc już nigdy światła słonecznego! Już nigdy nie powącham kwiatów na łące, już nigdy nie zobaczę moich dzieci! Moje życie zamieni się w piekło!” I tak dalej…

Ta metoda daje Ci pewność, że cierpienie nie będzie trwało więcej niż 10 minut i, gdy zechcesz, zabierzesz się wtedy za coś innego! To zdejmuje ogromną barierę psychiczną i robi miejsce na cuda.

Jak ma wyglądać proces, żeby zadziałał?

  1. Zrób sobie listę 10,20,30.

  2. Zarezerwuj sobie czas na tę pracę (w czasie tych 10 minut jesteś wzorem skupienia).

  3. Pielęgnuj w sobie nawyk „robię, gdy mi się nie chce”. Za każdym razem, gdy widzę, że trzeba coś zrobić, a mój wewnętrzny doradca mówi „nie chce mi się”, na siłę zaczynam działać. Czy chodzi o wyrzucanie śmieci, rozpakowanie zmywarki, czy złożenie podpisów na dokumentach. I za każdym razem głos jest słabszy. I, gdy potrzebuję wyjść na trening i jechać 50 km na rowerze, to kluczem jest zacząć pierwszy kilometr, reszta się jakoś zrobi :)

Uważasz, że to nie zadziała? Masz do tego prawo. Ale mam prośbę: zaryzykuj 10 minut tylko raz. I napisz mi, jak Ci poszło. Może jesteś tą jedną osobą na świecie, na którą ta metoda nie działa :)

*Konia stawiamy oczywiście z przodu. Jeżeli pomyślałeś inaczej, to może umknąć Ci cała metafora ;)

Fot.: Flickr / archer10 - Dennis na lic. CC BY SA-2.0

Mariusz kapusta

Mariusz Kapusta

Ekspert ds. zarządzania projektami, manager i przedsiębiorca. Do niedawna tworzył popularny blog na temat proaktywności w życiu i biznesie, proaktywnie.pl. Obecnie prowadzi firmę treningowo-doradczą Leadership Center i bloguje na mariuszkapusta.pl.

Blog prowadzony przez Mariusza Strona firmy Mariusza