Wywiad z Michałem Szafrańskim
Michał Śliwiński: Witaj, Michale. Będziemy rozmawiać o oszczędzaniu pieniędzy, o Getting Things Done, o zarządzaniu czasem oraz o blogowaniu i podcastowaniu.
Opowiedz historię powstania Twojego bloga. Wiem, że od zawsze marzyłeś, aby być pełnoetatowym blogerem.
Michał Szafrański: Może nie od zawsze. Musiałem do tego dojrzeć. Pracowałem na etacie w firmie informatycznej. Sam wiesz najlepiej, jak to jest w firmie informatycznej :) Wszystko fajnie, projekt za projektem, nowe rzeczy — więc nie miałem oczywistej motywacji, aby zmieniać pracę.
Ale przez 10 lat zrobiłem w firmie w zasadzie wszystko, co chciałem. A ciągle chciałem więcej. Blog był czymś totalnie różnym od tego, co dotychczas robiłem. Zapragnąłem dzielić się wiedzą, którą posiadam — w zupełnie innym obszarze. Nigdy nie byłem doradcą finansowym, nigdy nie miałem nic wspólnego z finansami. To wypłynęło od moich znajomych, którzy powiedzieli: „Słuchaj Michał, ty przecież masz wiedzę, którą mógłbyś się podzielić?”. Zacząłem więc szukać sposobu, w jaki mógłbym to robić, jednak blogi uważałem wówczas za „pamiętniki nastolatek”.
Michał Ś.: Dużo osób tak uważało :)
Michał Sz.: Sądziłem, że nic ciekawego tam nie można znaleźć. Jednak, kiedy sam zacząłem szukać metody na dzielenie się wiedzą, okazało się, że blogowanie jest najfajniejszą i najbardziej uniwersalną formą. Blogowanie plus wszystkie powiązane z nim media, czyli podcast, video itd. to jest coś, co podpasowało mi mentalnie.
Gdy zacząłem blogować, nie wiedziałem, czy to, co (i jak) chcę przekazać, spotka się z zainteresowaniem czytelników. Blogowałem w nietypowy sposób — podczas gdy wszyscy mówią, że post na blogu powinien mieć około 500 słów, u mnie wpisy liczą po 2000—3000 wyrazów. Nie byłem pewny, czy ci, którzy są po drugiej stronie, rzeczywiście chcą czytać to, co piszę.
Jednak pierwsze pół roku pokazało, że rzeczywiście są osoby tym zainteresowane, że ta wiedza jest dla kogoś przydatna i wartościowa. Trzeba było wtedy zdecydować: albo idę za ciosem, albo odpuszczam — nie da się przecież trzymać wielu srok za ogon przez dłuższy czas.
Michał Ś.: To jest właśnie to, co mi się najbardziej podoba w Twojej historii (która jest zresztą bardzo podobna do mojej :)). Na początku robisz coś po godzinach, patrzysz, czy to jest to, co Ci się spodoba, co się spotka z pozytywnym przyjęciem. Boisz się jeszcze „zupełnie zanurkować”, bo kiedy już „zanurkujesz”, to inne rzeczy zostają na powierzchni i nie ma odwrotu. Tak więc próbujesz, próbujesz. Widzisz, że sprawia ci to frajdę i w końcu nurkujesz.
Michał Sz.: Ja z kolei porównałbym taką sytuację do skoku na głęboką wodę. Stoisz na wysokiej skale, przymierzasz się do skoku, ale jeszcze pod stopami czujesz twardy grunt. Pod sobą widzisz spienioną wodę i nie wiesz, czy pod jej powierzchnią są skały, czy nie — bo nie zbadałeś wcześniej tego gruntu. To jest dla ciebie coś nowego i albo skaczesz albo nie.
Stałem i przyglądałem się przez około pół roku, po czym zdecydowałem się skoczyć. Dodam jeszcze, że bardzo lubię skakać na głęboką wodę. Lubię wyzwania (ale nie ryzyko, choć to było ryzykowne) — nie boję się ich podejmować. A już najlepiej mi się pływa, gdy gonią mnie rekiny :) Lubię szybko dążyć do założonego celu.
Także decyzja, którą podjąłem była na pewno trudna i nieoczywista. Jestem mężem i ojcem, moja praca była głównym źródłem dochodu dla rodziny.
Michał Ś.: Żona się pewnie niepokoiła?
Michał Sz.: Wręcz przeciwnie. Bardzo mnie w tamtym czasie wspierała. To właśnie ona powiedziała: „OK. Wierzę w ciebie. Widzę, że się męczysz z tym, co obecnie robisz. Wiem, że kiedyś cię to kręciło, a teraz już nie. Spróbujmy!”
Zadaliśmy sobie wtedy pytanie, na które każdy powinien sobie odpowiedzieć przed podjęciem takiej decyzji: „Co najgorszego może się stać?”. Gdy zacząłem się nad tym zastanawiać, doszedłem do wniosku, że najgorszym, co może się wydarzyć będzie to, że mi się nie uda.
Michał Ś.: I wrócisz do roboty, którą miałeś…
Michał Sz.: Kombinowałem dalej: jeśli mi się nie uda — jeżeli nie pozyskam czytelników bloga — co się stanie? Nikt wtedy się nawet nie dowie, jaki jest rozmiar mojej klęski, bo przecież nikt by bloga nie czytał :) Zatem, najgorszy scenariusz wcale nie był taki zły. Tak jak powiedziałeś… najwyżej wróciłbym do pracy na etacie, bogatszy o nowe doświadczenia.
Michał Ś.: Dokładnie.
Michał Sz.: W zasadzie mogę powiedzieć, że nadal jestem w takiej niepewnej fazie. Nie zarabiam jeszcze na życie dzięki blogowi. Mimo, że czasami pojawiają się dzięki niemu spektakularne dochody, to wiadomo, jak bywa w biznesie. Dwa miesiące bez przychodu, a trzeci miesiąc: „sufit”.
Michał Ś.: Tak, tak!
Michał Sz.: Wszyscy widzą ten „sufit” i mówią: „OK. Odniósł sukces.” W rzeczywistości, wcale tak różowo nie jest. Zresztą sam wiesz.
Michał Ś.: Dokładnie. Zmienię teraz nieco temat. Jakiś czas temu przeprowadziłeś ze mną wywiad i opublikowałeś na swoim blogu. Był to 20. odcinek podcastu. Zachęcam wszystkich do subskrypcji!!! W wywiadzie poruszyliśmy kwestię rozwoju osobistego. Chciałbym do tego wrócić. Ty w swoim rozwoju napotkałeś na tzw. sufit i musiałeś znaleźć nowy obszar. Podobnie bywa w firmach — nawet na wysokich stanowiskach ludzie czują, że już się nie rozwijają.
Michał Sz.: Osiągają taki poziom graniczny…
Michał Ś.: … a jednak boją się zmiany, boją się podjąć ryzyko, obawiają się, co powie szef. Ale w obecnych czasach, jeżeli tego nie robisz, to zatrzymujesz się, a nawet zaczynasz spadać, cofać się. Oczywiście szefowie powinni stymulować swoich pracowników, żeby się rozwijali — choć czasami trzeba kogoś naprawdę mocno kopnąć :) W każdym razie, warto jest próbować pójść o krok do przodu, zrobić coś więcej. Można nawet zrobić coś po godzinach i potem pokazać to szefowi lub znajomemu. To gwarantuje satysfakcję i jest motorem do dalszych działań.
Michał Sz.: Przyznam, że nie polecam innym sposobu, w który ja zmieniłem pracę. Mogłem sobie na niego pozwolić, ponieważ mam oszczędności — poduszkę finansową, która pozwala mi przetrwać okres bez przychodów. Mogłem więc sobie pozwolić na to, by powiedzieć: „OK. Rzucam pracę na etacie, rezygnuję z przychodów. Podjąłem taką decyzję na początku 2013 roku, a odszedłem dopiero w połowie roku. Tyle trwał proces odchodzenia z firmy — żeby to zrobić na spokojnie, przekazać wszystkie obowiązki. Zakładałem, że do końca 2013 roku na blogu nie zarobię nawet złotówki. Przychody pojawiły się wcześniej niż zakładałem, ale byłem finansowo i mentalnie przygotowany na ich brak. Wiedziałem, że będę wydawał pieniądze, które wcześniej zaoszczędziłem. To jest trudne, bo jeżeli przyzwyczailiśmy się do tego, że co miesiąc generujemy nadwyżki, to przejście "na drugą stronę mocy”, czyli tak naprawdę „palenie” zaoszczędzonych pieniędzy, boli.
Michał Ś.: A inny model?
Michał Sz.: To ten, o którym wspomniałeś. Polega na tym, że pracuję na etacie, mam pasję, którą próbuję przekuć na własny biznes — nowe źródło przychodu. Robię to stopniowo i dopiero wtedy, kiedy przychody z mojego hobby zaczynają dorównywać pensji z pracy na etacie, rzucam ją i przechodzę na swoje. Ten sposób wymaga z kolei cierpliwości w zakresie alokowania swojej energii, poświęcania się i pracowania tak naprawdę po kilkanaście godzin na dobę.
Michał Ś.: To właśnie mój przypadek.
Michał Sz.: Jasne. Mówiłeś o tym w podcaście. Startowałeś w ten sposób z Nozbe.
Michał Ś.: Tak, tylko, że ja miałem to „szczęście”, że moja żona jest prawnikiem i pracowała wówczas po kilkanaście godzin na dobę w super kancelarii, więc ja też mogłem pracować 12 godzin :) Inaczej siedziałbym sam w domu… Nie mieliśmy jeszcze wtedy dzieci, więc mogłem się poświęcić pracy. Do godziny 16-tej pracowałem dla moich klientów, a od 16-tej robiłem Nozbe.
Michał Sz.: No i dzięki temu mamy dziś Nozbe :)
Michał Ś.: Tak, tak. Choć teraz nie zalecam takiego rytmu pracy, od nikogo go nie wymagam i sam też tak nie pracuję :) Ale wtedy musiałem się poświęcić.
Michał Sz.: Zainwestować.
Michał Ś.: Zainwestować ciężką harówę — przez pierwszy rok ciągnąłem w zasadzie dwa etaty. Ale wróćmy do Twojego bloga — Jak oszczędzać pieniądze. Skąd pomysł, aby akurat ten temat poruszyć i jakie były Twoje pierwsze porady? Od czego zacząłeś?
Michał Sz.: Dlaczego właśnie ten temat? Ponieważ to był obszar, który znałem ze względu na to, że od 1998 roku zapisuję każdy wydatek. Pozwala mi to zapanować nad domowym budżetem — wiem, że tu są przychody, tu są koszty i ja rozumiem te koszty. Wiem, na co wydaję dużo, na co mało. Potrafię dokonać pewnych optymalizacji. Dzięki temu mogłem zacząć oszczędzać pieniądze — przez te kilkanaście lat systematycznie, miesiąc w miesiąc oszczędzałem. Rzadko kiedy zdarzało się, że wydawałem więcej niż zarabiałem. I to właśnie jest złota zasada dochodzenia do bogactwa :)
Byłem więc pewny, że wiedzę mam. Stopniowo pomagałem także znajomym, którzy wpadali w różne tarapaty finansowe — nie wystarczało im do pierwszego. Nieraz zdarzały mi się sytuacje, że przychodził kumpel i mówił: „Michał, pożycz pieniądze. Wiem, że ty masz, ja nie mam. Pożycz.” A ja pożyczałem — stówę, dwie stówy. „Oddasz, jak dostaniesz pensję…”. Z czasem zaobserwowałem, że bywa, że do pierwszego nie starcza osobom, które zarabiają naprawdę dużo — sporo więcej ode mnie.
W głowie kiełkowały mi pytania: „Co te osoby robią źle?”, „Gdzie popełniają błąd?”. Zacząłem porównywać ich postępowanie z moim własnym i nie wyobrażałem sobie, żebym mógł znaleźć się w takiej sytuacji, żebym potrafił tak konsumować…
Michał Ś.: Rozumiem.
Michał Sz.: Wszystko to ewoluowało powoli i stopniowo. Blog jest wynikiem moich wieloletnich doświadczeń.
To tak, jak z zasadą 10 tysięcy godzin — jesteś w jakiejś dziedzinie ekspertem, gdy poświęcisz jej właśnie tyle czasu. Na przykładzie swojego życia i finansów mojej rodziny zdobywałem wiedzę dotyczącą tego, co jest ważne, a co nieważne, co to znaczy, że wydajemy więcej niż zarabiamy, nadmiernie konsumujemy, czy warto się zadłużać, ile nas kosztuje zadłużenie się, ile kosztuje kredyt, czy warto korzystać z karty kredytowej, czy nie; kiedy to jest dla nas instrument bezpieczny, a kiedy stanowi zagrożenie. Odpowiedzi na te pytania poznałem dzięki własnym doświadczeniom, nierzadko popełniając błędy.
I w końcu wyklarowała mi się myśl przewodnia: chciałbym zaoferować takiemu Michałowi Szafrańskiemu, o dekadę ode mnie młodszemu, zdobytą prze te lata wiedzę. Chciałbym mu powiedzieć: „Chłopie, w życiu jest ważne to, abyś szedł tą drogą, a nie inną. Jeżeli masz pieniądze, to skoncentruj się na ich pomnażaniu, a nie wydawaniu itd.”
Dodam jeszcze, że dawno, dawno temu miałem swoja firmę i wszystkie pieniądze przepuściłem. Także był czas, że nawet gdy miałem dostęp do pieniędzy, zaczynałem się rozdrabniać i wydawać je na rzeczy z dzisiejszej perspektywy nieistotne.
Po tych wszystkich latach wiem także, że oszczędzać trzeba w jakimś celu. Bez sensu jest gromadzić pieniądze, aby położyć się z nimi do trumny. Pieniądze powinny czemuś służyć. Najlepiej — czynieniu szeroko pojętego dobra, jak również spełnianiu naszych zachcianek, ale tylko wtedy, gdy rzeczywiście uważamy, że warto. Jeżeli mamy jakieś hobby, inwestujmy w nie. Jeżeli lubimy podróżować po świecie, wydawajmy pieniądze na podróże, ale nie przepuszczajmy ich w innych obszarach.
To jest właśnie ta wiedza, którą mam w głowie i którą dzielę się na blogu.
Michał Ś.: Powiedziałeś wiele ważnych rzeczy, ale szczególnie cieszę się, że wspomniałeś o „byciu ekspertem”. Zauważyłem, że wielu z nas nie wierzy w to, że może być ekspertem w jakiejś dziedzinie. Sądzimy, że ekspert to jest ten człowiek z ładnymi zębami występujący w telewizji. A wcale tak nie jest! Michał także na początku mógł nie wierzyć, że jest ekspertem w finansach, bo nie ma odpowiedniego wykształcenia, nie pracował w tej branży itp. Ale od kilkunastu lat zapisywał wydatki, analizował swój budżet, popełnił szereg błędów. Tak naprawdę jest ekspertem i musiał to w końcu sam przed sobą przyznać. Bo trochę się jednak Michale na tym znasz, nie? :)
Michał Sz.: Chodzi o pokonanie wewnętrznej, mentalnej bariery. Myślę, że najważniejszą motywacją, która spowodowała, że wyszedłem ze swoją wiedzą na zewnątrz, że nie boję się ujawniać publicznie własnych finansów, przychodów, było uświadomienie sobie, dla kogo piszę i dlaczego jest dla mnie ważne, aby się tą wiedzą podzielić.
Mam świadomość, że ta wiedza jest wartościowa i przydatna. Ma to znaczenie szczególnie w chwilach zwątpienia. Kiedy siedzę nad jakimś artykułem już czwarty dzień z rzędu i mam wszystkiego serdecznie dosyć, zaglądam do skrzynki mailowej i znajduję tam kolejne maile od czytelników, którzy mówią: „Michał, dzięki! Uratowałeś mi życie. Trzy miesiące temu miałem poważne problemy, budżet mi się nie domykał, a w tej chwili, dzięki tobie, zacząłem oszczędzać.” To daje niesamowitą siłę i motywację do tego, żeby to robić dalej. Stanowi również dowód tego, że to, co robisz jest wartościowe i potrzebne. Gdybyście wy, tworząc Nozbe, nie mieli takiego pozytywnego feedbacku od klientów, pewnie byście już dawno to rzucili.
Michał Ś.: Masz rację.
Michał Sz.: Wracając do pokonywania bariery i przyznania sobie prawa do bycia ekspertem… Usłyszałem kiedyś definicję, którą chętnie powtarzam. Kto to jest ekspert? Jest to ktoś, kto napisał książkę. A kto pisze książki? Książki piszą oczywiście eksperci :) Tak więc najprostsza droga do tego, aby zostać ekspertem, to napisać książkę.
Czy to jest aż tak trudne? Krótką książkę można napisać raz-dwa, więc jeśli ktoś potrzebuje sam sobie udowodnić, że jest ekspertem, to już wie, co robić.
Ja sam siebie nie nazywam ekspertem. Jestem zwykłym gościem, który próbuje wiązać koniec z końcem i jakoś sobie z tym radzi. To ludzie uznają mnie za eksperta — ja za tegoż się nie uważam.
Promuję też podejście, które mówi, że każdy z nas jest sam dla siebie najlepszym doradcą finansowym. Musimy sami zdobywać wiedzę. Oczywiście ja oddaję czytelnikom to, co mam najlepszego, ale jeśli ktoś nie zechce z tego skorzystać, to też dobrze. To w ogóle nie zmienia mojej sytuacji.
Michał Ś.: Każdy ma inne cele. Niektórzy mogą uznać, że Twoja opinia w zakresie kredytów jest niesłuszna, ale będzie to sąd subiektywny. Wszystko trzeba przefiltrować przez własne cele, preferencje. Każdy też wie, ile ma w kieszeni. Powinien więc dostosowywać Twoją radę do własnych potrzeb. Istotne jest, że tę radę już uzyskał — musi ją teraz odpowiednio wykorzystać.
Michał Sz.: Potwierdzasz tym to, co powiedziałem. Każdy z nas musi sam podjąć decyzję na temat tego, co robi ze swoimi finansami. Nie liczmy na to, że ktoś nas w tym wyręczy. I żeby było jasne — ja nigdy porad inwestycyjnych nie udzielam. Nie jestem doradcą inwestycyjnym :)
Michał Ś.: Przejdźmy teraz do tematu produktywności. Podobnie jak ty uważam, że jeżeli ktoś chce skorzystać z Nozbe, to dobrze, jeśli nie — to trudno. Dla mnie najważniejsze jest to, aby się dobrze zorganizował i zwiększył produktywność. To jest nadrzędny cel. Ty, Michale, osiągnąłeś swój — prowadzisz bloga. Zdobyłeś nawet tytuł Bloga Roku — gratuluję!
Michał Sz.: Dziękuję! :)
Michał Ś.: Na pewno masz jakieś wskazówki i własne techniki na to, aby dobre wpisy na blogu pojawiały się regularnie, aby mieć czas na wszystkie inne zajęcia.
Michał Sz.: Muszę więc przemycić reklamę — używam Nozbe :) Mam też radę dla czytelników: Nozbe jest bezpłatne, jeśli nie przekracza się pięciu projektów. Przez pierwsze pół roku korzystałem z narzędzia właśnie w ten sposób.
Dlaczego? Wypróbowałem w życiu tyle systemów do zarządzania czasem i zadaniami, że nie mam zaufania do żadnego kolejnego. Muszę bardzo długo testować, aby się do niego przekonać. Do Nozbe się przekonałem i dziś stuprocentowo polegam na tym, co w Nozbe jest. Aplikacja stanowi jedyne narzędzie do zarządzania zadaniami i projektami, które realizuję.
Oczywiście — im bardziej profesjonalizuję moją działalność, tym bardziej muszę też polegać na pomocy innych. Sam nie jestem w stanie skalować tego, co robię. Mimo to, i tak mam bardzo proste założenia. Piszę dwa posty tygodniowo, osiem postów miesięcznie, z czego dwa to podcasty. Sam proces nagrania, później zmontowania podcastu, jego udostępnienie i upewnienie się, że jest właściwie wypromowany, zabiera sporo czasu.
Sam też piszesz bloga, więc na pewno wiesz, że jedna rzecz to wpis napisać, a druga — to poinformować świat, że coś zostało napisane. To jest gigantyczny wysiłek. Z mojej perspektywy skuteczne rozpowszechnienie treści wymaga nawet więcej energii niż jej pisanie.
Większość obowiązków, które wykonuję, jest powtarzalna. A moim celem jest oddać na zewnątrz wszystko, co jest powtarzalne. Zdaję sobie sprawę, że największa wartość, jaką mogę dać, to przeniesienie tego, co mam w głowie — „na papier”. W tym mnie nikt nie zastąpi. Ale we wszystkich innych zadaniach — owszem.
Dziś transkrypcje podcastów zlecam już jednej osobie (którą serdecznie pozdrawiam :)), podcasty montuje dla mnie Marcin (którego również pozdrawiam), stopniowo też szukam osób do kolejnych zadań. Świadomie nie rozpocząłem jeszcze pracy na materiałach video, bo wymaga ona sporo czasu, którego i tak w obecnych warunkach już praktycznie nie mam. Otrzymuję 300 do 400 maili dziennie i nadal obsługuję je samodzielnie — jest to nieustająca walka.
Michał Ś.: Zapraszam więc do czytania bloga Michała, do słuchania jego podcastów — powstrzymajcie się jednak od pisania maili :)
Michał Sz.: Nie, nie. Maile można do mnie pisać. Wszystkie czytam, nie na wszystkie odpowiadam, ale bardzo mi zależy na feedbacku.
Michał Ś.: Oczywiście. Michał to potwierdza, ja też to potwierdzam. Dostawanie maili to największy honor, jaki może nas spotkać. To jest to, co nas napędza.
Michał Sz.: Dzięki informacji zwrotnej, jaką otrzymujemy, wiemy, czy to, co robimy, robimy dobrze, wiemy, co poprawić, wiemy, co kogo „boli”, mamy możliwość działać jeszcze lepiej.
Michał Ś.: Niektórzy nie są świadomi tego, że czasami odpowiedź na ich maila to pomysł na kolejny wpis.
Michał Sz.: Dokładnie — ja to praktykuję. W swoich postach cytuję maile, aby było jasne, że dany wpis powstał dzięki osobie, która do mnie napisała. Często powtarzam, że blog to dla mnie sposób na najbardziej efektywne wykorzystanie mojego czasu. Wrzucam komunikat raz, a dociera on do setek tysięcy osób! W przypadku maila tak różowo nie jest — w tym przypadku odpowiada się tylko jednej osobie. Ja wiem, że ta osoba jest prawdopodobnie bardzo zadowolona z mojej odpowiedzi. Jednak ja, odpisując, już wiem, że to nie jest najlepsza forma komunikacji i tak naprawdę powinienem wszystko to przenosić na bloga, aby konkretna wiedza, którą „sprzedaję” w tym mailu, przydała się większej liczbie osób.
Michał Ś.: Dziękuję za tę puentę. Jeszcze raz polecam: Michał Szafrański, „Jak oszczędzać pieniądze” - Blog Roku i podcast.
Fot.: Ariadna Wiczling
Obejrzyj wywiad z Michałem Szafrańskim:
<iframe src="https://www.youtube.com/embed/yvgfa3624nM?autohide=1&showinfo=0" allowfullscreen></iframe>