Spiesz się powoli
Wszystko zorganizowane i pod kontrolą. Zadania z szybkością błyskawicy przeskakują z zaplanowanych do wykonanych. Telefon, tablet i komputer są pełne praktycznych narzędzi, które pomagają w zwiększaniu efektywności. Każda chwila w środkach transportu, kolejkach i toalecie wykorzystana do granic możliwości. Wokół mnóstwo filmów, książek i artykułów, które pomagają się rozwijać. Wydajność, o jakiej kiedyś mogliśmy tylko pomarzyć. Tylko czy jesteś szczęśliwym człowiekiem?
Pułapka
Pamiętam ten dzień, w którym dałem sobie w twarz kolejnym projektem. Kalendarz naprężył się i zatrzeszczał, moje mięśnie dobrej organizacji napięły się. Wielu produktywnych ludzi aż za dobrze zna ten stan — im więcej mamy na głowie, tym lepiej trzeba się zorganizować, tym więcej można zrobić i na koniec czerpać ogromną satysfakcję. „Wow! Dałem radę!”. Między tym wszystkim czytamy książki i artykuły, które pozwolą nam zwiększyć wydajność choćby o 1%. Kasta produktywnych często dąży do ekstremalnej zajętości jak do dawki narkotyku.
Pułapka, w którą można wpaść pędząc w tym szaleńczym biegu to nawet nie wypalenie, to efektywne wykarczowanie całego lasu, po to, by dopiero na koniec zadać sobie pytanie, czy to był właśnie ten las, który mieliśmy wyciąć.
Po co i dlaczego ja to robię?
Usiadłem z kartką i wynotowałem absolutnie wszystko, co robię. Nie było to trudne, bo przecież wszystko jest przejrzyście zorganizowane. Patrząc na te notatki nie mogłem wyjść z podziwu — naprawdę zaangażowałem się w 11 inicjatyw na raz? Każda popychająca moje życie i interesy do przodu, ale czy można swoje serce i umysł podzielić na 11 części? A ile Wy macie równoległych projektów i aktywności?
Przez cały dzień rozmyślałem, po co (cel) i dlaczego (motywacja) ja to wszystko robię. Z trzech projektów zdecydowałem się zrezygnować tak szybko, jak się tylko da. Cztery inne, na pozór niezwiązane, połączyłem w jedno i nadałem im wspólny cel. Trzy kolejne również udało się połączyć. Po wysprzątaniu wszystkiego zostały mi trzy główne aktywności.
Pomyślałem sobie to, co wielokrotnie powtarzało się w mojej rodzinie: „spiesz się powoli”. Dalej przyszła do mnie myśl „Nie chodzi przecież o to, żeby robić więcej, ale żeby robić konkretniej”.
Wszystkich produktywnych pytam od tamtego czasu: po co i dlaczego to robisz? A gdyby tak zrezygnować, to co by się stało?
Czego oczekuję?
W badaniach xQ (organizacji Stephena Coveya, twórcy 7 nawyków skutecznego działania) na pytanie „czy ludzie mają jasne, mierzalne cele pracy z wyznaczonym terminem ich realizacji” tylko 10% odpowiedziało twierdząco. W świecie samochodów oznaczałoby to, że jeden na dziesięciu kierowców wie, że dojechał do celu podróży, a pozostałych dziewięciu po prostu jeździ, byle mieć świadomość, że się przemieszcza. Do której grupy się zaliczasz?
Wyobraziłem sobie bieg, w którym nie ma mety. Pojawi się ona spontanicznie w pewnym, nieznanym momencie biegu. Czy biegacz wie, jak wystartować? Jak rozłożyć siły? Jak uzupełniać płyny? Startuję więc truchtem, a tu się okazuje, że to był bieg na 100 metrów albo próbuję sprintem przebiec maraton.
Gdy moje życiowe aktywności nie mają jasnych celów, szczególnie takich, które wzbogacają życie innych ludzi, całe życie zamienia się w ten dziwny bieg na nieznanym dystansie. A Wy czego dokładnie oczekujecie od swojej pracy, konkretnych projektów i życiowych zajęć?
Czy jestem bliżej celu?
Mając jasny cel, potrzeba nam jeszcze struktury, inaczej można bardzo szybko się zgubić. Jeżdżąc po obcym terenie, we mgle naszego życia, można źle skręcić i mimo idealnej znajomości celu swojej podróży trzeba jeszcze wiedzieć, czy w gąszczu uliczek przemieszczamy się w stronę celu, oddalamy, a może po prostu jeździmy w kółko.
Wszystkim nam trzeba małych kroków, zwycięstw do świętowania i mierzalnych postępów. Co jakiś czas trzeba się zatrzymać, spojrzeć na licznik swojego życia i zobaczyć, czy poza zwiększonym przebiegiem możemy powiedzieć, że cel się przybliżył. Po czym to poznać u Was?
Czas na tygodniowe podsumowanie
Wielu bardzo produktywnych ludzi, na różnych grupach, przyznaje że największym problemem w stosowaniu technik w stylu Getting Things Done (GTD) jest dla nich tygodniowe podsumowanie. Łatwo wpaść w rutynę wykonywania zadania po zadaniu, by zatracić tę zdolność wyłączenia się na chwilę. Przystanięcia w biegu i podziwiania okolicy. Przyjrzenia się temu, co się czuje. Zbadania swojej satysfakcji z życia, ze swoich relacji i osiągnięć.
To nie jest kolejne zadanie do wykonania, to najważniejsze, co wydarza się w ciągu tygodnia, bo odpowiada na pytanie, czy jestem bliżej mojego życiowego celu, misji do wykonania, czy te wszystkie heroiczne wysiłki są tego warte. Czasem, jeśli człowiek się zgubi, lepiej się zatrzymać, rozejrzeć po okolicy i zawrócić, niż biec z całej siły przed siebie.
Gdy się ma garstkę projektów, z którymi można zbudować bliskie relacje i które nie podzielą serca na zbyt wiele kawałków, mają one jasne cele i motywacje, potrafimy powiedzieć kiedy zmierzamy do przodu, a do tego umiemy co chwilę przystanąć, ucieszyć się tą zmianą i uśmiechnąć do niej i do siebie, jesteśmy na dobrej drodze, by poza byciem zajętymi, być naprawdę szczęśliwymi.
Oby ludzie produktywni przystawali co chwilę i nigdy nie musieli się zawracać. To by dopiero była strata czasu!
Fot.: Flickr / Zebra Pares na lic. CC BY-NC-SA 2.0