Chcieć mniej, ciągle mniej

Kasia, autorka bloga drogadominimalizmu.pl — №18 z Piotrem Rubikiem

Ciekawym jest fakt, że w dzisiejszych czasach ciągłego łaknienia więcej człowiek chciałby mieć mniej. Przez kilka miesięcy moją uwagę zwracała budowa wymarzonego domu, która przyćmiła dążenia do zmniejszenia stanu posiadania. Po przeprowadzce, a właściwie już w jej trakcie, znowu odżyło moje poczucie przytłoczenia przez rzeczy. Kiedy przez godzinę razem z mężem pakowaliśmy książki do pudeł, a pudła do auta, później znowu wyciągaliśmy je z samochodu, by potem przekładać to wszystko na półki, zrozumieliśmy, że nadal mamy za wiele zupełnie niepotrzebnych rzeczy:

„To właściwie mogę oddać, a tamtego chyba już nigdy nie przeczytam.”

„Trzeba przejrzeć te mapy, przecież i tak korzystamy z GPSa.”

„Co tu robi ta płyta?”

Kiedy partiami zwoziliśmy rzeczy ze starego mieszkania, nie tylko dochodził do nas ogrom tego, co mamy, ale także zupełny bezsens posiadania niektórych z tych przedmiotów. Prowadzę bloga Droga do minimalizmu od 2013 r., na którym od czasu do czasu dzielę się swoimi sukcesami w oczyszczaniu przestrzeni. Kiedy uważam, że koniec tej tytułowej drogi do minimalizmu już tuż tuż, przychodzi przeprowadzka i wszystko weryfikuje.

Tylko dzięki przenosinom dojrzałam wreszcie do decyzji, by pozbyć się wielkiej maskotki-małpki, zabawki z dzieciństwa. Małpka trafiła do mnie w czasach, których zupełnie nie pamiętam. Podobno, jak tylko ją zobaczyłam, mocno przytuliłam z okrzykiem „małpka!” na ustach i od tamtego czasu bardzo ją kochałam. No ale teraz Małpka ma pewnie więcej lat niż ja, niestety nie da się jej wyprać, z rozprutych łapek wyłazi jakaś zbutwiała gąbka i chociaż jej oczka nadal mnie wzruszają, to wiem, że nie nadaje się ona do zabawy dla żadnego dziecka. A skoro nie nadaje się do zabawy, to jej przeznaczenie się dokonało i musi wylądować na śmietniku.

Nie czuję, żebym do tej pory oszukiwała siebie, przyklejając sobie etykietkę minimalistki, bo jestem świadoma tego, że mam naprawdę sporo mniej niż przed 2014 r., kiedy to tak naprawdę wzięłam się za świadome wprowadzanie w życie zasad prostoty. Świadczy o tym nasz nowy dom, w którym jest mnóstwo przestrzeni, wszystko ma swoje miejsce, oprócz chaosu czy bałaganu. Z drugiej strony nie da się ukryć, że życie na trzydziestu metrach – na których było nam dane żyć do tej pory - wygląda trochę inaczej niż mieszkanie w stumetrowym parterowcu ze sporym strychem. No i mimo faktu, że to, co posiadamy wydaje się być w ciągłym użyciu, nadal wszystkiego jest dużo.

Po tym, jak przenieśliśmy już ostatnie kartony, zabrałam się za ich przeglądanie. Kolejny raz opróżniłam kilka segregatorów z papierami, uporządkowałam foldery, posegregowałam także książki do sprzedaży i oddania. Postanowiłam pozbyć się kilku ciuchów i zapomnianej pary butów, którą ostatni raz miałam na stopach prawdopodobnie dwa lata temu. Pod znakiem zapytania stoi zawartość dwóch szkatułek z biżuterią, której po prostu nie noszę. Na domiar złego zaczyna się napływ kolejnych rzeczy – prezenty do nowego domu i „przydasie” z kategorii „teraz macie gdzie to trzymać”.

Droga do minimalizmu to rzeczywiście niekończąca się podróż. Kiedy już wydaje ci się, że jesteś blisko celu, nagle napotykasz zbłąkanego wędrowca w postaci zbędnych niezbędników, pozornych a zupełnie nieprzydatnych jednorazówek. W momencie kiedy zaczynasz czuć błogą wolność i miejsce w plecaku, nagle ktoś zaczyna dorzucać tam kolejne ciężary. Znowu czujesz na barkach wagę bałaganu i zapomnianych zakamarków. Gdzieś w czeluściach szafy gubisz czepek na basen, znajdując w zamian piękne kieliszki po babci.

Wieczorem, kiedy siedzimy z Bartkiem na naszym tymczasowym tarasie z palet, zastanawiamy się, jakby wyglądała nasza przeprowadzka do Australii (nasza ziemia obiecana). Przecież nie bralibyśmy ze sobą tych wszystkich trzydziestu kartonów, więc właściwie dlaczego zabraliśmy to wszystko do nowego domu? Wygląda na to, że w sferze przywiązania do rzeczy mamy jeszcze wiele do zrobienia…

Fot: Flickr / Yvonne Heslinga na lic. CC BY 2.0

Kasia s

Kasia, autorka bloga drogadominimalizmu.pl

Kasia na co dzień jest tłumaczem i lektorem języka hiszpańskiego, a po godzinach pisze o upraszczaniu życia na swoim blogu “Droga do minimalizmu". Ma męża Bartka i dwuletnią córeczkę Maję, z którymi uwielbia spędzać czas odkrywając świat w stylu slow.

Czytaj blog Kasi Polub profil Kasi na Facebooku Śledź Kasię na Twitterze