Wywiad z Karolem Lewandowskim
Michał Śliwiński: Cześć Karolu, cieszę się, że się w końcu spotykamy. Z Busem Przez Świat doskonale wpisujecie się w tematykę Productive! Magazine — bardzo efektywnie i produktywnie zwiedzacie świat, wydając naprawdę niewielkie kwoty! Najpierw opowiedz jednak czytelnikom, czym dokładnie się zajmujesz.
Karol Lewandowski: Cześć! Nazywam się Karol Lewandowski. Jestem autorem projektu Busem Przez Świat. Jestem blogerem, vlogerem i podróżnikiem. Nasz blog dotyczy podróży, które odbywamy. Współprowadzę też kanał na Youtubie, na którym po pierwsze pokazujemy i relacjonujemy nasze podróże, a po drugie opowiadamy, jak samemu organizować takie wyprawy. Napisałem też dwie książki o naszych podróżach busem przez świat. No i najważniejsze: od sześciu lat wraz z moją narzeczoną, znajomymi oraz czytelnikami naszego bloga podróżuję starym kolorowym busikiem. Odwiedziliśmy już ponad 50 państw na 5 kontynentach i staramy się to robić jak najtaniej — średnio udaje nam się wydawać ok. 8 dol. dziennie.
Michał: Wow! Już samo przeglądanie waszych relacji gwarantuje niesamowite wrażenia! Sam bardzo lubię podróżować, choć styl, który wybraliście jest trochę inny od mojego :-) Ten busik… Bo wszystko zaczęło się właśnie od niego, prawda?
Karol: Faktycznie pierwsza poważniejsza wyprawa zagraniczna odbyła się tymże busikiem :-) Ale tak naprawdę zaczęło się od tego, że jeszcze za czasów liceum i studiów ja i moich czterech kolegów po prostu chcieliśmy podróżować i robić to jak najtaniej. Obliczyliśmy, że studencki budżet pozwoli nam zebrać ok. 2-2,5 tys. zł na osobę w ciągu roku. Za tę kwotę chcieliśmy zwiedzić całą Europę. Uznaliśmy, że najoptymalniejszym rozwiązaniem będzie podróżowanie własnym samochodem, najlepiej na tyle dużym, aby mógł pomieścić całą naszą ekipę, zapasy jedzenia, namioty, kuchenki, lodówki i całą niezbędną resztę. Dlatego też wybór padł na busika. Kupiliśmy go za 2 tys. zł, pomalowaliśmy w kolorowe wzory, aby był bardziej „pozytywny” :-), do środka wsadziliśmy znalezioną na śmietniku sofę, którą przerobiliśmy na kanapę samochodową. Na dachu zamontowaliśmy bagażnik od malucha, w środku — zielony dywan, ścianki, firanki… Zapakowaliśmy się i pojechaliśmy przed siebie. Początkowo plan obejmował wyprawę przez kilka europejskich krajów aż na Gibraltar i z powrotem (chcieliśmy zahaczyć także o Afrykę). Po powrocie mieliśmy także od razu sprzedać busa i to z zyskiem. Skoro kupiliśmy go za 2 tys. zł, to taki odmalowany i „odpicowany” sprzedałby się pewnie nawet za 2,5 lub 3 tys. Taka operacja sprawiłaby, że wyprawa wyszłaby jeszcze tańsza.
Michał: Jak udała się podróż?
Karol: Po drodze przydarzyły się rzeczy, których się kompletnie nie spodziewaliśmy. Plan był bowiem dość mglisty: objeżdżamy sobie Europę, nie do końca wiedząc, gdzie danego dnia będziemy… Niestety już na początku rozsypała nam się skrzynia biegów. Potem ktoś nas okradł w Barcelonie. Na Gibraltarze z powodu wyglądu samochodu aresztowała nas policja. Spotkało nas jeszcze kilka podobnych przygód i dzięki temu po powrocie zapragnęliśmy kontynuować podróże. Skoro nam się udało spełnić to jedno marzenie i odbyć taką wyprawę, mimo że mieliśmy bardzo mało pieniędzy, zero doświadczenia i nie byliśmy w zasadzie nikim wyjątkowym, to może zorganizujemy też kolejne! Wtedy postanowiliśmy, że objedziemy tym busikiem cały świat… No i do dziś odbyliśmy już 14 różnych podróży.
Michał: Niesamowite! Przygody sobie wyobrażam — sam od razu po maturze pojechałem z ówczesną dziewczyną w podróż po Europie i wiem, że to rzeczywiście gwarancja mocnych wrażeń: policja, kradzieże i inne tego typu zdarzenia :-) Nie grasz, nie wygrasz, ale, jeśli zdecydujesz się grać, to trzeba się też liczyć z przegraną… Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale bez względu na wszystko, warto mieć odwagę i mega-pozytywne nastawienie, tak jak Ty i Twoja ekipa. Oprócz tego w grę wchodzi także logistyka. Dostaliście się swoim kolorowym busikiem aż do Australii na przykład…
Karol: Wiesz, wszystko to jest łatwiejsze niż się wydaje. Problem był taki, że niemal żadna firma, która transportuje duże towary przez ocean nie chciała z nami rozmawiać. No bo, żeby dostać się ze swoim autem do Ameryki lub Australii, trzeba je zapakować do kontenera, potem ten kontener załadować na statek, który do Stanów Zjednoczonych płynie miesiąc, a do Australii dwa miesiące. Gdy dzwoniłem do firm transportowych, zawsze już na początku padało pytanie: „A ile tych busów chciałby pan przetransportować?”. Gdy słyszeli, że nie 500 tylko jednego, to zwykle się śmiali i odkładali słuchawkę. W końcu jednak udało się znaleźć takie firmy, które i do USA i do Australii busa przetransportowały.
Michał: Wiem już, że taki transport trwa dość długo. A jaki jest jego koszt?
Karol: To zależy od wyjazdu. Jeżeli się jedzie na dwa tygodnie — tak jak ludzie zwykle planują podróże, to to się nie opłaca. Cena transportu auta do Stanów wynosi ok. 1000 dol. w jedną stronę. Natomiast, jeżeli jedzie się tam na trzy miesiące, tak jak my, to koszty transportu tego samochodu i tak są dużo mniejsze niż cena wynajęcia czy nawet kupienia auta na miejscu. Dodatkowym plusem jest to, że nasz busik jest bardzo dobrze wyposażony. Mamy tam drugi akumulator, przetwornicę 220 v, lodówkę, kuchenki, namioty a nawet elektryczny prysznic. Są to rzeczy, które umożliwiają niezależne podróżowanie. W aucie, które byśmy tam kupili lub wypożyczyli tego wszystkiego by nie było.
Michał: Faktycznie. Plus: to jest wasze auto, więc znacie jego możliwości.
Karol: Dokładnie. Wiemy, co może się w nim zepsuć i jak je naprawić. Mimo że na początku nie mieliśmy zielonego pojęcia o mechanice, to przez te pięć lat, podczas których zepsuło się chyba niemal wszystko, co mogłoby się zepsuć (mieliśmy ponad 50 awarii), wiemy już, co i jak zreperować. Ponadto, jest to bardzo proste auto i wystarczy szara amerykańska taśma „Duct tape”, opaski zaciskowe, dużo drutu i puszka po Coli, a właściwie wszystko można naprawić :-)
Michał: A jak z formalnościami?
Karol: Są kłopotliwie, ponieważ mało kto coś takiego robi. Gdy jechaliśmy do Australii, wszystkie firmy mówiły, że pierwsze słyszą, żeby ktoś chciał transportować tam swój samochód, trochę pojeździć i wrócić. Z tego też powodu nawet ich pracownicy nie wiedzieli, jakich formalności trzeba dopełnić. Potem juz w trasie okazało się, że miejscowa policja również nie orientuje się w tym temacie. Sami policjanci pytali się: „Słuchajcie, a jakiego wy pozwolenia potrzebujecie, aby tu jeździć autem na polskich blachach?”. Pokazywaliśmy im jakiś dokument, który mieliśmy, a oni kiwali głowami i mówili: „No dobra. Ja nie mam pojęcia, ale skoro tak mówicie, no to wam wierzę.”.
Michał: Oprócz transportu auta i związanych z tym dokumentów, jak przygotowujecie się do wypraw? Wyruszacie na przykład na trzy miesiące do Stanów. Czy planujecie rozkład podróży dokładnie — miejsce po miejscu, dzień po dniu? Ile w waszych podróżach jest „spontana” a ile sumiennego planowania?
Karol: Przede wszystkim przygotowanie do takiej podróży są bardzo długie. Wielu osobom się wydaje, że jak się jedzie na cztery miesiące, to wystarczy miesiąc na przygotowanie… My przed Australią i Stanami szykowaliśmy się po 12 miesięcy, czyli kilka razy dłużej niż trwała sama podróż. W grę wchodzi zorganizowanie budżetu, transport samochodu, przygotowanie auta, zaplanowanie sprzętu, zdobycie kontaktów na miejscu. Planowanie trasy i przebiegu wyjazdu to najprzyjemniejsza część przygotowań. Najpierw robimy coś, co nazywamy mapą marzeń. Przez cały rok czytamy książki dotyczące państwa, do którego jedziemy, oglądamy filmy, rozmawiamy z ludźmi, chodzimy na prezentacje podróżnicze. Po każdym takim wydarzeniu, przybijamy na mapie pinezki, oznaczając miejsca, do których chcielibyśmy pojechać. Potem, przed samym wyjazdem, ustalamy, ile mamy czasu i przekładamy to na liczbę kilometrów, które możemy pokonać naszym busem, który wyciąga maksymalnie 70 km/godz. (w przypadku Australii było to 25 tys. km) i staramy się tak rozplanować trasę, żeby zaliczyć jak najwięcej tych wymarzonych punktów, zmieścić się w czasie i oszacowanych kilometrach. Ale prawda jest taka, że nie da się zaplanować czteromiesięcznego wyjazdu tak, aby wiedzieć, jak to będzie wyglądać… A już na pewno nie ma szans, aby wiedzieć, dokąd którego dnia dojedziemy i gdzie będziemy nocować. Zazwyczaj mamy więc tylko ogólny zarys oraz dokładniejszy plan na kilka najbliższych dni, maksymalnie tydzień.
Michał: Czyli planujecie na bieżąco, podczas podróży.
Karol: Wygląda to tak, że siadamy sobie przy ognisku z mapą, patrzymy, gdzie jesteśmy, ile już przejechaliśmy i organizujemy najbliższych kilka dni, wprowadzając zmiany na podstawie tego, czego dowiedzieliśmy się od napotkanych ludzi. Bardzo często właśnie od nich dowiadujemy się najwięcej: o miejscach, których nie ma w przewodniku i które byśmy pominęli, a które okazują się jednymi z najciekawszych punktów wyprawy. Duży wpływ na przebieg podróży ma także nasz bus, który, jeżeli się zepsuje (a psuje się często), sprawia, że utykamy na środku pustyni na tydzień i musimy sami wymienić silnik… Wtedy wszystkie plany momentalnie się sypią i trzeba modyfikować ciąg dalszy wyjazdu, biorąc pod uwagę np. warunki klimatyczne — w Australii była to pora deszczowa, podczas której drogi bywały tak zalane, że musieliśmy czekać po kilka dni, aż woda opadnie na tyle, aby można było przejechać i ewentualnie wejść do niej, nie obawiając się pływających tam krokodyli… Zatrzymywały nas także pożary buszu… Wszystko jest możliwe, ale nie wszystko da się przewidzieć.
Zdarza nam się też modyfikować plan po prostu ze względu na to, że spodobało nam się w jakimś miejscu. Planowaliśmy, że spędzimy tam dzień, a kończy się na tym, że zostajemy tydzień, bo tyle jest tam do zobaczenia. I na odwrót: miało być fajnie a nie jest fajnie, to pakujemy się i jedziemy dalej.
Dzięki busowi jesteśmy samowystarczalni i niezależni, i możemy sobie pozwolić praktycznie na wszystko.
Michał: Zgadza się. Unikacie np. sytuacji, w której wykupiliście pobyt w jakimś hotelu, macie opóźnienie, rezerwacji nie da się anulować i pojawia się kłopot… Jesteście jak ślimak — zawsze macie ze sobą swój domek :-)
Karol: My w ogóle nie korzystamy z hoteli ani nawet kempingów. Podczas wszystkich naszych podróży — w 52 państwach — nie wydaliśmy ani złotówki na noclegi. Choć nie zawsze było to łatwe… Ostatnio jednak obliczyłem, ile mniej więcej zaoszczędziliśmy w stosunku do tego, gdybyśmy podczas wszystkich naszych podróży korzystali choćby z najtańszych kempingów. Wyszło mi ok. 150 tys. zł! Wydaje się, że 10-20 zł na kemping dziennie to nie jest dużo, ale przy większej ekipie i tak długiej podróży która trwa już w sumie sześć lat z przerwami, to jest bardzo duża oszczędność.
Michał: A nie macie problemów z prawem? Chyba nie wszędzie można „spać na dziko”? Nie zdarzają się interwencje policji?
Karol: Jest sporo państw, w których to jest po prostu legalne. W Australii jest zaś cała sieć darmowych kempingów, które opisane są w różnych aplikacjach — można sobie sprawdzić, jaki jest w okolicy i co na danym kempingu na ciebie czeka. Czasem jest to po prostu wyznaczony teren, łazienka i zbiornik z wodą, ale zdarza się, że do dyspozycji są elektryczne grille i bezpłatny internet.
Jest jednak sporo państw, w których nie jest to tak łatwe — wedle prawa nie można zatrzymać się na nocleg gdziekolwiek. Wtedy robimy tak, że odpowiednio wcześniej zdobywamy kontakty — przez Couchsurfing czy inne tego typu portale albo po prostu podjeżdżamy do jakiegoś domostwa lub zaczepiamy napotkanego pasterza, który wygląda na właściciela okolicznych gruntów i zagadujemy. Mówimy, że jesteśmy podróżnikami, którzy zwiedzają świat kolorowym busem i chcielibyśmy zatrzymać się tu na jedną noc. Zastrzegamy, że nie będziemy hałasować, nie nabrudzimy, posprzątamy dokładnie po sobie… Ludzie zawsze się zgadzają. Bardzo często zdarza się nawet, że mówią: „A co wy będziecie tu pod gołym niebem spali! Ja tam mam wypasioną willę z basenem i jacuzzi — zapraszam!”. W Rumunii zaczepiony pasterz (dogadywaliśmy się na migi, bo nie znamy rumuńskiego) pozwolił nam rozłożyć namioty, a po chwili przyniósł drewno na ognisko i bimber, który sam upędził. Siedział potem z nami przez pół nocy i mimo braku wspólnego języka rozmawialiśmy o życiu i śmierci :-) Także naprawdę, wszystko jest do obejścia.
Michał: Niesamowite! Pokazuje to, że na co dzień w wiadomościach dowiadujemy się tylko, jaki świat jest zły, ale jak się podróżuje, to widzi się jasne strony i poznaje dobrych i życzliwych ludzi. Oczywiście, tak jak podkreślasz na blogu: zdarzają się nieprzyjemne sytuacje, jednak zdecydowanie przeważają pozytywne doświadczenia.
Karol: Jest dokładnie tak, jak mówisz. Patrzenie na świat diametralnie się zmienia, gdy zaczynasz podróżować. Kiedy ruszaliśmy w pierwszą podróż, czułem, że wszyscy będą tam tylko czyhać, aby zrobić nam krzywdę, że świat jest zły, a ludzi będą próbowali nas okraść, pogonić i zamordować. Jednak z każdą kolejną wyprawą, przekonuję się, że ludzie po prostu są dobrzy. Większość z nich mało tego, że wcale nie chce ci zrobić krzywdy, to jeszcze z chęcią pomoże. A jak widzą, że jedziemy starym kolorowym busikiem na obcych tablicach, że przejechaliśmy już kawał świata (mamy na busie przyklejone flagi wszystkich państw, jakie odwiedziliśmy oraz krótki opis naszej historii), to zwykle są w pozytywnym szoku. Wielokrotnie zdarzało się tak, że nie tylko zapraszano nas na nocleg w domu ale i na kolację lub zwiedzanie miasta. Mechanicy, którzy naprawiali nam auto po skończonej pracy, widząc ile przejechaliśmy mówią: „Słuchajcie, to co zrobiłem kosztowałoby normalnie np. 400 dol., ale nie musicie płacić, bo ja ten warsztat postawiłem z miłości do motoryzacji i starych aut i jak widzę, co zrobiliście, to jestem pod wrażeniem. Takich świrów jeszcze w okolicy nie gościliśmy i z chęcią będę częścią tej waszej podróży”. Często ludzie po prostu bezinteresownie nam pomagają i dzięki temu nasze podejście się znacznie zmieniło odkąd zaczęliśmy podróżować.
Michał: Potwierdza się powiedzenie, że podróże kształcą. Wróćmy jednak do tematu organizacji. Ogarniasz mnóstwo spraw — jesteś podróżnikiem, blogerem, vlogerem. Dokumentujesz i planujesz wszystkie wyprawy. Tyle rzeczy do załatwienia wymaga umiejętności planowania, ogarniania chaosu i żonglowania wieloma zadaniami. Jak to robisz?
Karol: To zależy od wyjazdu. Przy dłuższych wyprawach trwających 3-4 miesiące robiliśmy tak, że codziennie powstawał nowy wpis, który wrzucaliśmy na bloga jeszcze tego samego lub następnego dnia. Raz na tydzień publikowaliśmy też filmy i staraliśmy się na bieżąco relacjonować wszystko na Facebooku. W takich wypadkach, każdy z ekipy ma jakieś swoje zadania. Ja byłem odpowiedzialny za bloga, Wojtek za robienie filmów, Ola za zdjęcia — zespołowo wszystko łatwiej ogarnąć. Jednak nie jest to tak łatwe, jakby się mogło zdawać. Podczas naszych podróży każdy dzień jest bardzo intensywny. Od rana do wieczora bardzo dużo się dzieje. Nie zdarza się tak, że wieczorem siadamy w fotelu w jakimś hotelu, aby to ogarnąć i opisać. Po pierwsze nie ma hotelu, a po drugie — nie ma czasu. Wobec tego większość pracy wykonujemy podczas jazdy, jako że mamy dyżury kierowcy w busie przypadające raz na 3-4 dni. Jeżeli więc jakiegoś dnia nie byłem kierowcą, brałem laptopa i podczas jazdy pisałem relację z poprzedniego dnia i publikowałem przez darmowy internet w McDonaldzie. W tym samym czasie Wojtek obrabiał filmy, Ola — zdjęcia i wszystko płynnie szło, mimo gorąca i zmęczenia.
Michał: Macie rzeszę wiernych czytelników i fanów. Pewnie czekali na wiadomości od was.
Karol: Tak — to była dla nas motywacja. Ludzie śledzą nasze podróże i bardzo czekają na każdą relację. Przyzwyczailiśmy ludzi do tego, że dzień w dzień materiały się pojawiają. Wiele z nich zaczynało swój dzień od tego, że rano odpalali komputer i sprawdzali, czy jest nowy wpis lub film. Jak nie było, to dostawaliśmy sms-y z zapytaniem, co się dzieje. „Film miał być w niedzielę wieczorem, jest poniedziałek rano, a go nie ma. Może gdzieś utknęliście bez dostępu do internetu?”
Teraz, kiedy mam więcej krótszych wyjazdów, większość materiałów powstaje po powrocie. Podczas wyjazdu staramy się wszystko zbierać, robić notatki, filmy i zdjęcia, a po powrocie dopiero to wszystko montujemy. Dzięki temu zmieniła się jakość treści. Od roku staramy się wprowadzać usprawnienia w tym zakresie. Taki tryb działania ułatwia też pracę. Będąc na miejscu, można skupić się na zbieraniu wysokiej jakości materiałów i dbaniu o to, by były technicznie dobre. Dopiero później się je montuje, obrabia, uzupełnia… Tak jest zdecydowanie łatwiej.
Michał: Ma to chyba także wpływ na to, ile czerpiecie z samej podróży. Nie macie tego ciśnienia, że trzeba napisać, zmontować, opublikować. Zamiast tego możecie w tym czasie jeszcze więcej zobaczyć, rozejrzeć się wokół i więcej z wyprawy skorzystać a dopiero po jej zakończeniu — opisać i pokazać.
Karol: Zdaję sobie sprawę, że można pomyśleć, że przez to, iż dokładnie wszystko dokumentujemy, zbieramy materiały — musimy myśleć to o zdjęciach, to o filmie, to znowu coś zapisać — nie przeżywamy tych podróży tak głęboko, jak byśmy mogli… Że coś tracimy… Jednak, po pierwsze sprawia nam to dużo przyjemności, a po drugie, z tego właśnie powodu w wielu miejscach spędzamy dużo więcej czasu niż gdybyśmy nie musieli stworzyć dokumentacji. Normalnie przy pięknym widoczku zatrzymalibyśmy się na 10 minut i ruszyli dalej, ale ponieważ trzeba porobić zdjęcia, spędzamy tam godzinę i 10 minut. I nie tylko po to, aby pooglądać krajobraz przez wizjer aparatu… Gdy np. musimy nagrać parę filmów poklatkowych, to ustawiamy kamerę, która przez 20 minut nagrywa, a my mamy czas na kontemplację :-) Aby zaplanować fajne ujęcia, nie można spojrzeć na dany widoczek tylko z jednego punktu widokowego. Trzeba poszukać jeszcze pięciu innych perspektyw… Także z jednej strony, rola dokumentalisty zobowiązuje, z drugiej zaś — wzbogaca te nasze podróże.
Michał: Pewnie dużo pomaga wam też technologia. Dzięki niej nawet amatorzy, tacy jak ja, mogą stworzyć naprawdę fajne materiały. Przykładem niech będzie mój ostatni miesiąc miodowy z żoną (co roku organizujemy sobie wyjazd we dwoje) — jeszcze w samolocie w drodze powrotnej udało mi się zmontować na iPhonie bardzo fajny filmik z klipów, które nakręciliśmy podczas pobytu. Dzięki temu, gdy wracamy do domu, do dziadków, którzy opiekowali się dziećmi podczas naszej nieobecności, od razu mogę podłączyć iPhone'a do dużego ekranu i pokazać relację :-) Także technologia jest sprzymierzeńcem.
Karol: Obserwuję, jak to się zmienia z roku na rok. Sprzęt jest coraz lepszy i coraz tańszy. Coraz łatwiej jest to wszystko ogarnąć. Na początku jeździliśmy z jakimś prostym aparatem kompaktowym i kamerką, jaką nagrywa się imprezy rodzinne. Teraz mamy tego sprzętu trochę więcej, ale nadal nie jest on super-profesjonalny. Większość materiałów robimy kamerą GoPro. Mogłoby się wydawać, że jest ona stworzona do celów sportowych, ale podczas wyjazdów też bardzo dobrze się sprawdza. Podoba mi się to, że, tak jak mówisz, można to na bieżąco obrobić i opublikować — do GoPro można się podłączyć z telefonu przez WiFi, obejrzeć od razu wykonane zdjęcia, ściągnąć je, obrobić i wrzucić na Instagrama czy Facebooka. Wtedy materiał już idzie w świat. Są jednak miejsca, w których nie jest łatwo o dostęp do internetu. Np. w Australii bardzo często był to problem. Chcieliśmy, aby wpisy czy zdjęcia pojawiały się codziennie, ale bywało tak, że przez tydzień w ogóle nie mieliśmy zasięgu! Na pustyni nie tylko nie masz dostępu do internetu, ale co gorsza — nie masz gdzie kupić jedzenia.
Także częstotliwość wpisów i relacji zależy również od tego, gdzie jesteśmy. Przy czym tworzymy coraz więcej i coraz wyższej jakości materiały, które wymagają więcej pracy. Zaczęliśmy teraz działać także na Periscopie czy na Snapchacie, gdzie możemy pokazywać wszystko jeszcze bardziej na bieżąco… To świetne uczucie, gdy wiesz, że ludzie siedzą i patrzą. Inaczej wtedy się to wszystko przekazuje. To niesamowite, gdy wiesz, że ludzie są z tobą, a ty akurat wchodzisz na najwyższy szczyt Australii…
Bardzo lubimy wszelkie nowe narzędzia i technologie. Na najbliższym wyjeździe do Gruzji planujemy pobawić się trochę Video 360 stopni. Może nawet drona będziemy mieli ze sobą. Staramy się angażować w nasze podróże wszelkie nowinki, jakie się pojawiają.
Michał: A czy teraz planujecie jakąś podróż?
Karol: Wczoraj wróciliśmy ze Szwajcarii, za dwa tygodnie jedziemy do Gruzji, a następnie: podróż po Polsce, po której lecimy do Australii. Także ostatnio tych wyjazdów jest bardzo dużo i bywa, że między jednym a drugim zostaje nam dwa tygodnie na przygotowanie kolejnej wycieczki oraz ogarnięcie materiałów z tej ostatniej. Mamy zasadę, że ruszając w kolejną podróż, wiemy, że poprzednia jest już udokumentowana i zamknięta — to nas motywuje do sprawnego działania.
Michał: To jest bardzo dobra wskazówka dla czytelników — zawsze warto pozamykać pewne tematy zanim rozpocznie się pracę nad nowymi projektami. Pozwoli to wejść w nie z otwartym umysłem.
Karol: Dokładnie — lepiej się podróżuje, wiedząc, że nie ma się żadnych zaległości a i materiały powstają dzięki temu łatwiej i szybciej. Montując film trzy dni po powrocie, wszystko się jeszcze dobrze pamięta — po trzech miesiącach — niekoniecznie.
Michał: Dokładnie z tego powodu montuję filmy z moich wyjazdów na iPhonie jeszcze w samolocie w drodze powrotnej :-) Powiedz teraz, jak planujesz swój czas w okresach między podróżami. Masz jakiś własny system?
Karol: Przede wszystkim nie istnieje u nas coś takiego jak „standardowy dzień”. Każdy poniedziałek jest inny od poprzedniego. Wynika to z tego, że pomiędzy wyjazdami mamy bardzo dużo prezentacji i wykładów. Wstępujemy też na konferencjach branżowych, gdzie opowiadamy o marketingu i prowadzeniu bloga. Prowadzimy warsztaty motywacyjne w firmach, gdzie opowiadamy ludziom, jak spełniać swoje marzenia. Do tego przetwarzamy wszystkie materiały z minionej wyprawy i piszemy kolejne książki. Jeśli dodasz jeszcze do tego fakt, że od dwóch lat nie mamy swojego mieszkania, bo ciągle się przemieszczamy, to zrozumiesz, że standardowy dzień jest logistycznie trudny do osiągnięcia :-) Wynika to jednak przede wszystkim z tego, że w Polsce spędzamy naprawdę mało czasu, a jak już spędzamy, to jeździmy z wykładami z miejsca na miejsce. Mamy mnóstwo znajomych w całej Polsce — głównie dlatego, że zabieramy ze sobą w podróże „przypadkowych ludzi”, z którymi potem się zaprzyjaźniamy i na których gościnę możemy zawsze liczyć. Przez ostatnich kilka dni byliśmy w Warszawie, teraz jesteśmy w Kielcach u rodziców Oli, potem jedziemy do mnie do Świdnicy, póżniej na północ Polski i do Wrocławia. Wszystko jest bardzo nieregularne.
Michał: I nie masz żadnych stałych punktów dnia?
Karol: Staram się mieć. Wstaję ok. 6:00 i wiem, że właśnie wtedy jestem najbardziej wydajny i kreatywny. Dlatego też z samego rana zawsze staram się napisać kolejny fragment książki oraz pisać artykuły na bloga, które wymagają najwięcej kreatywności. Z kolei ogarniam listę zadań do zrobienia danego dnia. Dopiero wtedy jem śniadanie a następnie siadam do maili. Otrzymujemy ich bardzo dużo — i tych dotyczących współpracy i tych od naszych czytelników, którzy proszą o porady związane z podróżami: co odwiedzić, jak przygotować auto, co zabrać itp. W sumie odpowiadanie na wiadomości zajmuje nam minimum 2-3 godziny dziennie. Z kolei przychodzi czas na montowanie filmów i przetwarzanie materiałów.
Michał: Wow! Sporo tego. Ale widać, że masz pewien schemat — to bardzo ważne. Potwierdza się też to, o czym nie raz już mówiliśmy — warto wsłuchać się w siebie. Jeżeli o poranku najlepiej chwytasz wiatr w żagle, to warto kłaść się i wstawać wcześniej.
Karol: Dokładnie — dobrze jest plan dnia dostosować do swoich predyspozycji.
Michał: Na koniec powiedz jeszcze jakie macie plany względem kolorowego busika — czy nadal towarzyszy Wam we wszystkich podróżach?
Karol: Nie. Ostatni wyjazd do Szwajcarii odbył się bez niego. Zaprosiła nas i podróż zorganizowała redakcja National Geographic, także nie jest tak, że jesteśmy zamknięci i podróżujemy wyłącznie busem. Są sytuacje, gdy nie ma sensu tego auta ze sobą ciągnąć, jednak staramy się, aby był z nami jak najczęściej, ponieważ podróżowanie w nim najbardziej nam pasuje i sprawia nam najwięcej przyjemności. Dlatego też planujemy wiele kolejnych wypadów busem — choć ciągle się psuje, zawsze w końcu dowozi nas do celu. Ponadto postawiliśmy sobie cell, aby odwiedzić nim wszystkie kontynenty i objechać cały świat. Przed nami jeszcze Ameryka Południowa. Afrykę i Azję tak naprawdę tylko liznęliśmy, więc i tam bardzo dużo miejsc nam zostało. Mamy nadzieję, że auto wytrzyma to wszystko.
Michał: Oby się udało! Wspomniałeś o wykładach dotyczących blogowania i online marketingu. Czy to temat, który zawsze Cię interesował i był Twoim konikiem, czy umiejętności z nim związane nabyłeś z czasem i dzięki prowadzeniu „Busem Przez Świat”?
Karol: To wszystko wyszło bardzo naturalnie i to chyba jest kluczem do sukcesu w tym zakresie. Dzięki temu zyskaliśmy tak dużą popularność — 100 tys. ludzi śledzi naszego bloga i nasze poczynania. Jesteśmy bardzo prawdziwi i naturalni. Nie zaplanowaliśmy tego wszystkiego. Stworzyliśmy bloga, aby jeszcze więcej zaoszczędzić. Jadąc w pierwszą podróż, przeanalizowaliśmy, jakie są koszty roamingu w Europie — chcieliśmy być w kontakcie z rodzinami, dziewczynami, znajomymi, żeby bliscy wiedzieli, że żyjemy i gdzie jesteśmy. Uznaliśmy, że najtaniej będzie, jeśli założymy bloga i raz na dzień lub dwa dni będziemy coś na niego wrzucać, opisywać, co przeżyliśmy, publikować zdjęcia i tym sposobem wszyscy będą „załatwieni”. Na początku więc naszego bloga czytało pięć osób dziennie: mama, tata, wujek, ciocia i dziewczyna. Ponieważ jestem po politechnice, byłem w stanie sam sobie stworzyć tego bloga i nim zarządzać. Podczas podróży okazało się, że któryś znajomy podesłał komuś link do bloga. Ot tak, jako ciekawostkę. W ciągu kilku dni adres przeszedł przez całą sieć znajomych i znajomych znajomych, aż w końcu dotarł do redaktora jakiegoś lokalnego portalu w Świdnicy, z której pochodzę. Ten człowiek napisał o nas artykuł i zachęcił czytelników, aby śledzili bloga. Potem podchwycili to inni dziennikarze, napisali do nas, zadali parę pytań, poprosili o zdjęcia. Tak powstał artykuł do kolejnej lokalnej gazety, z której potem był przedruk do ogólnopolskiej „Angory”. I wtedy poszła już fala przez cały kraj, a my, będąc w drugim czy trzecim tygodni podróży nie wiedzieliśmy nawet, co się dzieje. Dowiedzieliśmy się, będąc na Lazurowym Wybrzeżu… Podbiegły do nas jakieś Polki z gazetą i poprosiły o autograf! Weszliśmy w statystyki bloga i okazało się, że nie czyta nas już 5 ale 5 tys. osób dziennie! Tak to się niesamowicie rozeszło. Z czasem wylądowaliśmy z filmem z tej podróży na Demotywatorach, na Wykopie i Onecie. W ciągu kilku tygodni zebraliśmy kilkanaście tysięcy fanów na Facebooku a wieść nadal się rozchodziła.
Michał: Co, obok początkowego przypadku, uważasz za źródło waszego sukcesu?
Karol: Myślę, że zdecydowało o nim właśnie to, że wszystko, co robiliśmy było naturalne i wypływało z pasji — na każdym kroku widać, że podoba nam się to, co robimy, wszystko jest prawdziwe, niewyreżyserowane. Poza tym, robiliśmy i robimy to, o czym marzy wiele osób. Gdziekolwiek byśmy nie opowiedzieli o naszych podróżach, ludzie podchodzą po wykładzie czy prezentacji i mówią: „Świetna sprawa — sam też zawsze o tym marzyłem. Chciałem zebrać kumpli, kupić jakiś stary samochód, wyjechać, niskobudżetowo podróżować i przeżyć takie fajne przygody!”. W końcu wyróżnia nas także to, że jesteśmy bardzo otwarci i chętnie dzielimy się swoją wiedzą. Nie tylko pokazujemy ludziom, jaki świat jest piękny i w jakich cudownych miejscach byliśmy, ale także dowodzimy, że oni też to mogą zrobić i jak to mogą zrobić. Zanim sam zacząłem jeździć, przeczytałem mnóstwo książek podróżniczych — Cejrowskiego, Wojciechowskiej itd. Bardzo mi się to podobało, tylko zawsze, kiedy te publikacje czytałem, czułem, że wszystko, czego oni dokonują jest super, lecz ja nigdy niczego podobnego nie zrobię. Bo pewnie trzeba mieć dużo pieniędzy i doświadczenia. „Przecież ja nigdy nie wejdę na Mont Everest ani nie zorganizuję wyprawy do dżungli amazońskiej!” A nasze podróże są osiągalne dla każdego. W naszych książkach, czy na blogu, krok po kroku pokazujemy, co trzeba zabrać, jak to zorganizować, ile co kosztuje, jak nocować na dziko, jak przygotować auto itp. Publikujemy całą trasę każdej wyprawy — dzięki temu ludzie mogą ją odtworzyć. I to robią! Znamy około setki projektów naśladujących „Busem Przez Świat” — ich twórcy kupili takie same busy jak nasz, niektórzy nawet podobnie je pomalowali. Albo brali naszą książkę, jechali z nią przez Europę i strona po stronie odwiedzali te same miejsca, próbowali spotkać tych samych ludzi i przeżyć te same przygody co my! Także, jak widzisz, to wszystko rozrosło się do niesamowitej skali.
Michał: Rzeczywiście! Ale nie dziwię się ludziom. Ja sam, będąc studentem (i to na szczęście mi zostało), wydawałem prawie wszystkie pieniądze na podróże. Wolałem wyjechać, nawet stopem, niż siedzieć w miejscu i patrzeć, jak czas przecieka przez palce. Co ty, osoba z ogromnym podróżniczym doświadczeniem, poradziłbyś czytelnikom, którzy chcieliby, ale z różnych powodów NIE podróżują. Jak zacząć, jak się przemóc?
Karol: Przede wszystkim nie słuchać znajomych, którzy mówią, że to niemożliwe, że wam się nie uda… Bo jak my opowiadaliśmy, o naszych planach podróżniczych znajomym, to wszyscy łapali się za głowy i wmawiali, że to niewykonalne. Że takim starym autem, bez doświadczenia i z małym budżetem na pewno się nam nie uda. Straszyli nas niesamowicie opowiadaniami z kosmosu, o których bym sam nawet nie pomyślał. Potem się okazało, że większość tych ludzi nigdy nie była w miejscach, o których opowiadała — wszystko albo sami wymyślili, albo uznali za prawdziwe na podstawie wyobrażeń zaczerpniętych z filmów czy z telewizji. A tak naprawdę bardzo łatwo jest ruszyć w podróż. Najtrudniejsze jest to, żeby samemu w to uwierzyć. Aby siebie przekonać do zrobienia pierwszego kroku. Kiedy już się go zrobi i pojedzie, okazuje się, że wcale nie potrzeba dużych pieniędzy, że można to zrobić naprawdę tanio: znaleźć tanie loty, poszukać partnerów do podróżowania… Bardzo częstym problemem jest to, że ludzie boją się wyjechać sami, ponieważ wydaje się im, iż jest to zbyt niebezpieczne. Kiedy zaś próbują namówić znajomych, przyjaciele podchwytują pomysł i się nakręcają, ale ostatecznie nikt nic nie robi i wszystko jakoś się rozchodzi po kościach. Dlatego my sami zaczęliśmy zabierać ze sobą na wyprawy ludzi z internetu. Polecam też, aby korzystać z dostępnych nawet na Facebooku grup: „podróżnik/podróżniczka poszukiwani”. Czasami ludzie dobierają się w ekipy u nas na blogu w komentarzach. Można też spróbować na festiwalach podróżniczych. Chodzi o to, by znaleźć sobie kogoś, kto dzieli naszą pasję i kocha podróże. Z kimś takim pierwsza wyprawa wypadnie dużo lepiej! Można także dołączyć do jakiejś wyprawy. My, jak wspomniałem, co roku zabieramy ze sobą nieznajomych — zawsze mamy kilka wolnych miejsc. W ten sposób podróżowało z nami już ponad 50 osób. Myślę, że to też jest fajny sposób na to, by się przełamać. Dla wielu osób, które z nami jechały, była to pierwsza w życiu podróż. Niektórzy nawet pierwszy raz spali pod namiotem! Zaczynali z nami, bo czuli się bezpieczniej. Wiedzieli, że w razie czego, my wszystko ogarniemy. Natomiast po takiej podróży nagle wierzyli, że sami też mogą wyjechać i juz na własną rękę organizowali kolejne wyprawy. Raz jechała z nami para, która po powrocie zdecydowała wyruszyć w podróż dookoła świata!
Dobrze więc po raz pierwszy pojechać z kimś doświadczonym, żeby sobie to wszystko przetestować, zobaczyć, jak to się robi, uzyskać porady. Warto też zacząć na spokojnie — na przykład od lektury naszego bloga lub obejrzenia odcinków vloga na Youtubie. Mamy tam kanał „Busem Przez Świat”, na którym jest program „Wehikuł podróżniczy”. Opowiadamy tam, jak zorganizować podróż i odpowiadamy na pytania widzów.
Najważniejsze jednak to po prostu uwierzyć w siebie. W to, że można spełniać swoje marzenia i realizować plany. Sądzę, że nie warto rzucać się na głęboką wodę i zaczynać od wyprawy dookoła świata. Lepiej pojechać na tydzień do Czech albo na Bałkany. Przekonać się, że to jest łatwe i przede wszystkim fajne! I dopiero wtedy organizować kolejne, bardziej wymagające podróże.
Gdybyśmy my, w pierwszej kolejności pojechali do Australii, to by nam się nie udało. Wszystko by się posypało. Dlatego zaczęliśmy od Europy Zachodniej, potem Europa Wschodnia, potem Stany, Australia i Afryka. Zdobywaliśmy po kolei doświadczenia i dzięki temu było nam łatwiej planować kolejne wyjazdy. I teraz wiem, że czegokolwiek sobie nie wymyślimy — nawet podróż na biegu wstecznym przez Afrykę — to da się to zrobić! Trzeba tylko bardzo mocno w to wierzyć i uparcie i konsekwentnie dążyć do celu.
Michał: Bardzo spodobała mi się Twoja porada dotycząca tego, by podczepić się pod kogoś, kto już wcześniej podróżował. Dzięki wsparciu osoby doświadczonej dużo łatwiej wykonać pierwszy krok.
Karol: Tak! Warto uczyć się na błędach, ale najlepiej na tych cudzych :-) Choć wiadomo, że kłopotów nigdy nie da się zupełnie uniknąć.
Michał: Wielkie dzięki za tę rozmowę i dużą dawkę inspiracji. Aż sam nabrałem ochoty, aby znowu gdzieś pojechać :-)
Obejrzyj wywiad z Karolem:
Fot.: materiały prasowe Busem Przez Świat