Zarządzanie zmianą, cz. 5
To już jest koniec. Nie ma już nic.
Jesteśmy wolni, możemy iść…
Tak śpiewał jakiś czas temu Kuba Sienkiewicz. Ja zaś zaczynam tymi słowami ostatnią część cyklu poświęconego zarządzaniu zmianą w kontekście efektywności osobistej. Czemu tak? Są przynajmniej trzy powody. Pierwszy to postać wspomnianego założyciela i wokalisty Elektrycznych Gitar, który dokonał dużej i odważnej zmiany w swoim życiu (co ładnie ilustruje ten materiał). Drugi to fakt, że cykl się kończy i można już iść. Iść do działania, kreowania i poszukiwania. Iść jak najdalej od bezsensownego zaprzeczania czy oporu. Iść eksperymentować i kreować. Trzeci, to sentyment do tej piosenki, a bardziej do lat, kiedy święciła ona triumfy na różnych listach. Ot taka odrobina prywaty.
Tyle tytułem wstępu, a teraz do rzeczy. Za nami trzy fazy przechodzenia przez zmianę – zaprzeczanie, opór i eksperymentowanie. Przed nami czwarta pozornie najprzyjemniejsza, taka, gdzie nic już nie może nas zatrzymać.
Zaangażowanie
W teorii moment, kiedy po przejściu przez mniej lub w końcu bardziej udane eksperymenty, dochodzimy to chwili, kiedy nowe się poukładało. Może nie tyle samo się poukładało, co my w nim się odnaleźliśmy. Wreszcie wiemy, co i jak działa. Można odetchnąć i cieszyć się odniesionym sukcesem. Wszystko się stabilizuje.
Tylko, że…
Stabilizacją dla motylka jest szpilka, jak mawiał Pan Sztaudynger. Jak działa taki element stabilizujący na podstawowe funkcje życiowe wyżej wymienionego owada, nie muszę chyba wspominać. Skupmy się na analogii, która może być istotą tej fazy przechodzenia przez zmianę. Stabilizacja, lub jak to kiedyś w biznesie nazywano: stan zamrożenia, odeszła w niebyt wraz z rozwojem nowoczesnych technologii, które wprawiły współczesny świat w szalone tempo zmian. I tu pojawia się wyzwanie. Chciałoby się, co zupełnie naturalne, wreszcie odpocząć po tym całym zamieszaniu. Należy nam się w końcu nagroda za ogrom włożonej pracy, ilość potknięć i powstań. Czas poświętować, pośmiać się, pochwalić przed sobą i innymi. To ważna rzecz. Umieć się cieszyć z własnych osiągnięć. Dostrzegać je, nazywać, smakować i delektować się nimi.
Co świętować?
Tu dochodzimy do sedna. Do kwintesencji wyzwania, jakie stawia faza zaangażowania. W klasycznym sposobie myślenia jest to czas na zbieranie plonów i celebrowanie ich obfitości. To takie biznesowe dożynki (nie mylić z różnymi formami integracji). Co jednak, kiedy następna zmiana czai się tuż za rogiem? Konkurencja już zaciera ręce, a ślepy los rozdaje znaczone karty? Jak taka radość z osiągnięcia celu przygotowuje nas do kolejnej zmiany? Oczywiście tej zmiany może nie być. Podobnie jak słońce może nie wzejść, a w wiadomościach wieczornych mogą pojawić się same dobre wieści.
Zmiana kołem się toczy
Zmiana będzie. Prędzej czy jeszcze prędzej, ale będzie. Tak to już jest skonstruowane. Można temu zaprzeczać, ale już wiemy, że to pierwsza faza. Naturalna, kusząca i zdecydowanie nieproduktywna. Akceptując ten fakt i wychodząc mu naprzeciw, mierzymy się z prawdziwym wyzwaniem, jakie stawia przed nami moment osiągnięcia sukcesu. To moment nie tylko świętowania, ale też nauki… i świętowania. Świadomego docenienia drogi, którą się przebyło, a nie upajania osiągniętym punktem. To właśnie świadome spojrzenie na całą przebytą drogę, na trudne i zaskakując chwile i przede wszystkim na podjęte decyzje i działania dają wiedzę i umiejętności konieczne do szybkiego i sprawnego poradzenia sobie z nadchodzącym wyzwaniem.
Przykład na zakończenie
Josh Waitzkin jest ośmiokrotnym szachowym mistrzem Stanów Zjednoczonych. Tytuł międzynarodowy zdobył przed osiemnastką. Cudowne dziecko. Bohater filmu „Szachowe dzieciństwo”. Do tego autor popularnego programu szachowego o nazwie Chessmaster. Szachowy geniusz. Ale nie tylko. Ma na swoim koncie kilka tytułów w taijiquan, chińskiej sztuce walki. Napisał kilka książek, w jednej z nich pod tytułem „W poszukiwaniu doskonałości. Sztuka uczenia się” sam przeanalizował swoje osiągnięcia. Wnioski, do jakich doszedł, są dobrą pointą do tego artykułu. Twierdzi on, że tak naprawdę nie jest mistrzem szachów czy sztuk walki. Jest mistrzem uczenia się. Wyciągania wniosków, analizowania i podejmowani kolejnych prób. Zdobywania wiedzy na bazie zakończonego wyzwania i przygotowywania się tym samym do następnego. I następnego…
Kompetencja
Z pewnością każdemu znany jest model opisujący proces nabywania kompetencji. Zaczynamy od błogiej nieświadomości, że czegoś nie umiemy. Potem (czasem boleśnie) dowiadujemy się o swoich brakach. Jeśli podejmiemy drogę rozwoju nabywamy nową umiejętność i jesteśmy jej świadomi. Potrafimy ją wykorzystać, ale musimy o tym pomyśleć. Aż w końcu dochodzimy do poziomu „mistrzowskiego”, kiedy robimy to coś bez zastanowienia. Osiągamy poziom nieświadomej kompetencji. I tu rodzi się problem. Zyskujemy szybkość reakcji, ale zatracamy umiejętność analizy i wyciągania wniosków. Działamy nawykowo. Popadamy w rutynę i pętla się zamyka. Kolejną zmianę witamy zaprzeczaniem. I tak w koło Macieju (zbieżność imion z imieniem autora przypadkowa).
Sztuką w dzisiejszych czasach jest działanie strategiczne. Dopasowane do wyzwania. Szybkie, ale niepozbawione refleksji i wyciągania wniosków na przyszłość. Bo przyszłość nadejdzie już za moment. Wraz z nią nadejdą zmiany i kolejne wyzwania.
Czego Wam i sobie życzę.
Ilustr.: Maciek Cichocki