Wywiad z Pawłem Nowakiem
Michał Śliwiński: Obaj mamy bzika na punkcie magazynów. Ja wydaję Productive! Magazine, a ty w PressPadzie…
Paweł Nowak: …wydaję 700 innych :)
Michał: No właśnie :) Jak dajecie sobie z tym radę?
Paweł: Nie ma co ukrywać jest ciężko. Zaczynając, nie przypuszczaliśmy, że to będzie takie wyzwanie. Pomagamy wydawcom magazynów offline'owych przenosić się na aplikacje mobilne. Zaczęliśmy trzy lata temu. Mniej więcej rok temu biznes zaczął ładnie rosnąć. Mamy w tej chwili faktycznie ponad 700 klientów na całym świecie, którzy pracują nad periodykami z najróżniejszych kategorii. Jest ich tak wiele, że nawet nie jestem w stanie spamiętać tytułów. Są magazyny o samochodach, DYI, dzieciach, klockach Lego (który zresztą sam subskrybuję :)), o diodach LED, o basenach…
Michał: Zanim pojawił się PressPad byłeś znany z pionierskiego bloga Appleblog.pl, który z zainteresowaniem śledziłem na bieżąco.
Paweł: To było w 2006 lub 2007 roku. Zaczęło się od tego, że kupiłem sobie Maca i strasznie się nim ekscytowałem. Byłem programistą, w związku z tym stworzyłem dla jednego z klientów widget Lotto. Nie miałem jak poinformować o nim świata, bo nie miałem strony WWW. Postawiłem więc szybko stronę na Wordpressie i w pierwszym wpisie umieściłem informację o widgecie. Wrzuciłem wiadomość o tym w parę miejsc i dużo ludzi go ściągało. W tamtych czasach wszystko było nowe, a jeśli do tego polskie, to sukces murowany :) Potem zrobiłem drugi, trzeci widgecik, napisałem jakiś poradnik. I nagle okazało się, że od trzech miesięcy regularnie prowadzę bloga… Kilka lat później przeszedłem z kategorii apple'owej do prowadzenia swojej własnej firmy — PressPada. Sześć lat blogowania to była szalona jazda! Wydaje mi się, że byłem w tym dobry.
Michał: Spodobało mi się, że kończąc prowadzenie swojego bloga, napisałeś, że powstały nowe, bardziej na czasie, a Ty masz już inne priorytety w życiu.
Paweł: Tak. To było wyraźnie widać we wpisach z ostatnich siedmiu-ośmiu miesięcy. Były krótsze, przekazywały tylko konkretne informacje. Nie analizowałem już wtedy każdego wydarzenia, bo nie miałem czasu i po prostu przeniosłem się do innej kategorii.
Michał: Już prowadząc bloga, robiłeś 1000 rzeczy na raz. Teraz niby koncentrujesz się na rozwoju jednej firmy, ale chyba nie jest tak do końca, nieprawdaż?
Paweł: Zamykając bloga, miałem swoją firmę usługową, którą prowadziłem już wtedy kilka lat. Firma ta dalej funkcjonuje. W międzyczasie założyłem drugą, potem trzecią, czwartą, piątą i w tej chwili tych firm jest chyba sześć :)
Fot. Ola Anzel
Michał: I mimo, że nie udzielasz się w nich na co dzień, świetnie sobie radzą.
Paweł: Ktoś kiedyś powiedział, że jeden na dziesięć startupów wypala. Moja taktyka jest taka, żeby mieć dziesięć startupów — wówczas jeden wypali :) Odkładając żarty na bok… jest coś takiego jak „koszt utraconych możliwości”. Kiedy zajmuję się jakimś tematem, w który jestem w pełni zaangażowany, ale widzę jakąś inną możliwość, biznes który mogę szybko uruchomić, to nie tracę okazji. Dokładnie w tym trybie powstało Materialination, Growth Republic, TurboTłumaczenia i Colab.
Michał: Opowiedz o Colabie.
Paweł: Colab jest co-workiem w Krakowie. Pracuje w nim ok. 40 osób. Przejęliśmy go od kogoś innego. Początkowo mieścił się na Kazimierzu, ale w szczytowym momencie, gdy pomieścić się tam chciało aż 110 osób, dotarliśmy do ściany. I to dosłownie. Budynek był po prostu za mały i nie mogliśmy już nic więcej zrobić. Postanowiliśmy przenieść się na Zabłocie i tutaj budujemy wszystko od początku. Jesteśmy w budynku, którego jedno piętro ma 2800 m. kw. Zajmujemy w tym momencie tylko 10% tej przestrzeni, więc do ściany jeszcze daleko :)
Michał: I jak Wam się pracuje z wieloma firmami w jednym miejscu?
Paweł: Przenieśliśmy do co-worku po to, aby zażyć trochę tej kultury wymiany informacji, spotykania się w kuchni itp. To fajne! Idziesz do kuchni i wiesz, że jest 40 osób, z którymi się możesz w niej spotkać. Kiedy potrzebujemy porozmawiać z designerem to na miejscu mamy czterech. Praca w takim miejscu gwarantuje różnorodność i myślę, że właśnie na tym polega siła co-worku. My jesteśmy dziewięcioosobowym zespołem, najliczniejszym obecnie w co-worku. Wydaje mi się, że jest on idealny dla freelancerów, zespołów składających się z trzech lub czterech osób. Większe firmy chciałyby już mieć swój własny kawałek przestrzeni i na tę potrzebę w Colabie trochę już odpowiedzieliśmy — mamy nie tylko otwarty plan, gdzie są biurka, lecz także kilka mniejszych pomieszczeń (ok. 40 m. kw.), które jakiś większy zespół, jak np. my, może mieć na wyłączność. Mamy więc korzyści z bycia w co-worku, a jednocześnie mamy swoją własną przestrzeń, w której nikt nam nie przeszkadza.
Michał: Mieszkając kilka ładnych lat temu w Warszawie, brakowało mi takiego miejsca, aby móc wyjść z domu i popracować z innymi. Pierwsze co-worki dopiero wówczas powstawały.
Paweł: Co-work nie jest alternatywą dla biura. Jest alternatywą dla pracy w kawiarni. Freelancer pracujący w kawiarni, który ma niewygodne krzesło, musi się przesiadać a obsługa na niego patrzy krzywym okiem zaś internet działa w kratkę, lepsze warunki znajdzie w co-worku, który dodatkowo zapewnia jeszcze kilka rzeczy, o których wcześniej wspomniałem.
Fot. Ola Anzel
Michał: A jak sobie radzisz z tyloma firmami. Czy poświęcasz im jednakową uwagę?
Paweł: W 2013 r. pracowałem nad tym, żeby to wszystko uporządkować. Chciałem się w 100% skupić na PressPadzie. A żeby się skupić na czymś w 100%, pozostałe rzeczy muszą odejść na dalszy plan. Ponieważ wydawało mi się, że nie mogę żadnej z moich firm zostawić samej sobie, starałem się wszystko powoli strukturyzować. W większości firm pojawiam się raz na miesiąc. Na ten dzień zaplanowane jest spotkanie, na którym jest zarząd firmy i ja. Oni robią bardzo skrótową prezentację dotyczącą tego, co się działo w poprzednim miesiącu, jaka jest ogólna kondycja firmy, przychody, koszty, bliższe i dalsze plany. Powiedziałem osobom zarządzającym: to wy jesteście na co dzień w tych firmach, nie ja. Ja mogę służyć pomocą, ale generalnie większość odpowiedzialności ciąży na was. I to mentalnie mnie zwolniło od myślenia o wszystkich tych organizacjach. Pracują w nich dziesiątki osób i nie byłbym w stanie skupić się na jednej rzeczy na tyle, żeby ją zrobić dobrze.
Wraz z wspólnikiem z zarządu TurboTłumaczeń poszliśmy o krok dalej. W ramach eksperymentu pojawiamy się w firmie tylko raz na sześć tygodni. Sprawę ułatwia jednak fakt, że jesteśmy też klientami firmy — sam korzystam z serwisu. Dzięki temu widzę, jak się różne rzeczy zmieniają. Taki układ daje zespołom dodatkową satysfakcję, bo czują się za wszystko odpowiedzialni.
Moim nadrzędnym celem było nauczenie się współpracy z każdą z firm oraz tego, jak nie angażować się w nowe projekty :) To było szczególnie ciężkie ale myślę, że udało się w miarę dobrze :)
Michał: Z tego co wiem od niedawna masz jednak kolejny startup — dziecko :)
Paweł: To prawda :) Ale Asia, moja żona, wzięła na siebie większość rzeczy związanych z opieką nad dzieckiem. Ja oczywiście jej pomagam. W tym celu, kiedy porządkowałem swoje firmy w 2013 r. zgromadziłem wszystkich niemalże w jednym miejscu — na Zabłociu. Efekt jest taki, że mam z domu do biura pięć minut. Dzięki temu musiałem niewiele rzeczy w życiu zmienić, żeby dostosować je do dziecka. Wstaję rano, kiedy oni jeszcze śpią, jadę na squasha. Wracam do domu kiedy oni się przebudzają, jemy razem śniadanie i to wszystko jest jeszcze przed 10:00. Także pojawiam się w biurze o 10:00, tak jak niektórzy dojeżdżający do pracy z daleka.
Michał: A ty już byłeś na treningu, spotkałeś się z rodziną przy śniadaniu…
Paweł: …a po drodze jeszcze prawdopodobnie byłem na zakupach i kupiłem rzeczy na to śniadanie :) Potem w czasie przerwy na lunch biorę jedzenie dla Asi, jadę do domu i jemy razem. Do domu wraca ok. 17-18. Wydaje mi się, że to, że nie tracę absolutnie minuty na dojazdy, bardzo mi pomogło. Jestem super-zobowiązany mojej żonie, że się wszystkim zajmuje, ale staram się, jak mogę, by nic nie ucierpiało.
Michał: Wiem o czym mówisz. Aby nie musieć z niczego rezygnować, wstaję o 6:00 rano i bardzo polecam. Niestety, drodzy czytelnicy, trzeba wcześnie wstawać, żeby coś osiągnąć :)
Paweł: W moim wypadku czasem jest to nawet 5:00 albo 5:30. A to dlatego, że dziecko się wtedy budzi :) Dzięki temu na squasha wychodzę o 6:30. Wymagało to wysiłku, bo zawsze byłem gościem, który wstawał późno. Dwa lata temu rozpoczęcie treningu o 9:00 przychodziło mi z trudem. W biurze zjawiałem się przez to dopiero o 11:30. Pomyśleliśmy więc, że spróbujemy grać o 8:00 i zobaczymy, co się stanie. Potem przełożyliśmy na 7:00 i od tamtej pory gramy o 7:00. I to tylko dlatego, ponieważ kluby są otwierane dopiero o 7:00 :)
Fot. Ola Anzel
Michał: Kolejny wniosek: wczesne wstawanie należy trenować stopniowo :) Podoba mi się historia powstania TurboTłumaczeń. Wiem, że planowaliście tylko spełnić potrzebę, jaka wynikła podczas rozwijania PressPada,a ostatecznie zrobiliście z tego produkt.
Paweł: To jest rzeczywiście szalona historia. Było dokładnie tak, jak mówisz. W PressPadzie postawiliśmy na content. Mimo że wszyscy mówimy po angielsku, chcieliśmy, żeby ten angielski był jednak porządny i bezbłędny. W związku z tym napisałem na Facebooku, że szukam tłumacza, któremu będziemy codziennie zlecać jakieś drobne zlecenia. Zgłosiło się z 50 tłumaczy i pojawił się problem, kogo wybrać. Pomyśleliśmy, że zrobimy grupę dyskusyjną, na której będę wysyłał zlecenie i zadziałamy na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”. Wydawało nam się to jednak za mało wyrafinowane, więc dosłownie w kilka nocy zrobiliśmy cały produkt. Odpaliliśmy i pierwszego dnia zarobiliśmy 200 zł. Potem, przez pierwszy miesiąc — 1500 zł, a przez kolejny — 3500 zł. Dziś TurboTłumaczenia to dziewięcioosobowy zespół, od niedawna z nowym inwestorem i nieustającym wzrostem na poziomie 20-25%.
Michał: W Nozbe z kolei współpracujemy z konkretnymi tłumaczami (native'ami) na stałe. Jedna z tłumaczek jest fanką TurboTłumaczeń i jedną z pierwszych osób, które u Was pracowały :)
Paweł: Mam dostęp do wszystkich danych firmy. Raz na miesiąc są generowane raporty z dochodami tłumaczy i są wśród nich tacy, którzy, pracując tylko popołudniami, zarabiają po 7000 zł. Więc faktycznie to działa i nie dziwię się, że tłumacze są fanami TurboTłumaczeń.
Michał: Kilka lat temu zaangażowałeś się w mentoring i, z tego co wiem, robisz to do dziś.
Paweł: Tak! Bardzo to lubię – oddawać swoją wiedzę i doświadczenie społeczności. Faktycznie w pewnym momencie w Krakowie zaczęło się to bardzo rozkręcać. Cała społeczność związana z przedsiębiorczością, która od zawsze w tym mieście istniała, zaczęła nabierać kształtów i struktury, choć to może jeszcze zbyt szumne słowo. Wszyscy zrozumieli, czym jest społeczność i że warto się w jej budowanie angażować. Jednym z elementów tego procesu było to, że my, bardziej doświadczeni przedsiębiorcy, zaczęliśmy dawać coś tym mniej doświadczonym. Ja robię to do dziś, choć w bardziej ograniczonym wymiarze.
Obejrzyj wywiad z Pawłem:
Fotografia główna: Andrzej Wieser