Wywiad z Krzysztofem Wysockim
Michał Śliwiński: Jesteś autorem bloga Biznes Bez Stresu. Choć piszesz na nim o wielu rzeczach, metodyka GTD jest jednym z najczęściej poruszanych tematów. Skąd pomysł na bloga?
Krzysztof Wysocki: Jest takie powiedzenie: przypadek to przecięcie się dwóch konieczności. „Biznes Bez Stresu” nie powstał ani na zamówienie, ani nie jest wynikiem jakiegoś szczwanego planu marketingowego. Wykiełkował w miejscu, w którym moja chęć dzielenia się własną wiedzą i przemyśleniami zderzyła się z pojawieniem się w Polsce bezpłatnych, łatwych w obsłudze platform blogowych. Wcześniej udzielałem się na różnych forach, pisałem artykuły, ale blog to niezwykłe doświadczenie osobistej rozmowy z czytelnikami — tu i teraz, w czasie rzeczywistym, a nie w czasie narzuconym przez cykl i politykę wydawniczą gazety lub czasopisma.
Michał: Jak prowadzenie bloga wpłynęło na Twoje życie, przede wszystkim zawodowe?
Krzysztof: Gdyby „Biznes Bez Stresu” był przedsięwzięciem biznesowym, to dałoby się wymierzyć moje zyski i straty. Ale ja póki co nie buduję „osobistej platformy marketingowej” — tak jak ty albo Michael Hyatt. Bez zbytniego napinania się potrafię w wolnej chwili zajrzeć do notatek i przygotować dwa razy w tygodniu jakiś wpis — na podstawie tego, co ostatnio przeżyłem, przeczytałem lub usłyszałem. Nie jestem pewien, czy mogę być jakimkolwiek wzorcem w tym względzie, ponieważ pieniądze zarabiam w inny sposób ;-)
Michał: Jednak mimo wszystko muszę przyznać, że jako bloger odniosłeś wielki sukces. Na blogu często piszesz o „Getting Things Done”. Kiedy i w jakich okolicznościach poznałeś metodykę GTD?
Krzysztof: To zdarzyło się w 2002 roku, kiedy natrafiłem w Internecie na echa promocji książki „Getting Things Done” Davida Allena. Zawartość witryny David Allen Company oraz entuzjastyczne recenzje czytelników na tyle podsyciły moją ciekawość, że w listopadzie 2002 roku zamówiłem książkę i już w kwietniu 2003 roku miałem ją w rękach. Trochę długo to trwało, ale pamiętajmy, że w tamtych czasach Amazon jeszcze nie wiedział, gdzie leży Polska i że żyją tu także ludzie, a nie tylko białe niedźwiedzie.
Michael: Dobrze, że Amazon już wie :-) Co Cię wówczas najbardziej zafascynowało w GTD?
Coś, co wcale nie jest sednem metodyki GTD, ale tylko jej skromnym elementem. To słynna „2-minute rule” — zasada, która mówi, że jeżeli załatwienie jakiejś sprawy zajmie ci nie więcej niż dwie minuty, to po prostu zrób to. Wdrożenie tego pomysłu stanowi natychmiastową gratyfikację po zakupie książki i zachętę do zgłębiania pozostałych strategii i taktyk, których zastosowanie prowadzi do … bezstresowego życia.
Michał: Zdecydowanie też jestem fanem tej zasady! Wróćmy teraz do Davida Allena, bo to on właśnie ponad 5 lat temu przedstawił nas sobie, gdy po raz pierwszy gościł w Polsce. Długo z nim wówczas rozmawiałeś. Jakie wrażenia towarzyszyły spotkaniu face-to-face ze swoim guru?
Krzysztof: To było niesamowite! Gdyby David nie przyjechał do Polski, pewnie upłynęłoby jeszcze wiele wody w Wiśle, zanim, Michale, byśmy się poznali. Moja aktywność na forach GTD nie umknęła jego uwadze — szczególnie, gdy „obraziłem się”, że nic mi nie powiedział o swojej wizycie w Polsce. „Awantura” ta doprowadziła do tego, że przyjął moje zaproszenie na piwo. To była świetna rozmowa — o GTD, o naszych rodzinach, o życiu i o naszych krajach. Zarówno David, jak i jego żona, Kathryn, są przemiłymi ludźmi i wspaniałymi rozmówcami.
A po piwie okazało się, że Allenowie zostają porwani na wycieczkę po Warszawie przez młodego, polskiego przedsiębiorcę — Michała Śliwińskiego, twórcę jednej z pierwszych aplikacji implementujących metodykę GTD. I to właśnie wtedy David nas sobie przedstawił!
Michał: Ja też doskonale pamiętam ten dzień :-) Poza spotkaniami z nim i Tobą bardzo dobrze wspominam także jego seminarium o GTD. No właśnie, wracając do metodyki — w jaki sposób GTD pomaga Ci w codziennej pracy?
Krzysztof: Mam Ci zdradzić swój największy sekret? Po latach zastanawiania się, w czym tkwi magiczna moc GTD, odkryłem tę tajemnicę: GTD to mój zaufany powiernik niezawodnie pamiętający o tych wszystkich „pozostałych sprawach”, którymi w danej chwili się nie zajmuję. Dzięki temu mogę skupić się na tym, co najważniejsze i zrobić to szybko i dokładnie. Nie rozpraszają mnie świąteczne prezenty, wizyta kominiarza albo badanie prostaty. To też są istotne sprawy, ale powiernik pamięta o przypomnieniu o nich we właściwym miejscu i czasie.
A gdy zdarza się coś niespodziewanego mogę błyskawicznie i z odpowiednim zaangażowaniem zareagować wiedząc, że pozostałe sfery życia są pod kontrolą i nic nie wybuchnie, ani się nie przypali.
Michał: Czyli zapewnienie poczucia bezpieczeństwa i kontroli. To bardzo ważne. A jak wygląda Twój typowy dzień? Jak się to wpisuje w zasady metodyki GTD?
Krzysztof: Wstaję o 4:44 i po chwili spotykam w łazienkowym lustrze całkiem sympatycznego, uśmiechniętego faceta, który wie, że czeka go kolejny niezwykły dzień. Jest on wdzięczny za ten dar, bo przecież wczoraj nikt mu tego nie obiecywał! Przed wyjściem z domu (tak, tak, pracuję poza domem) sprawdzam, co mam dziś do załatwienia i czy moja teczka Action Support zawiera niezbędne dokumenty. Podróżując, namiętnie słucham audiobooków i podcastów — o GTD i nie tylko. Potem załatwiam, planuję, interweniuję, decyduję i ogólnie staram się uchronić wszechświat przed zagładą.
Po pracy biegam (również słuchając podcastów), a w lecie, jeśli wiatr jest łaskawy, windsurfuję. Wieczór to czas dla domu, rodziny, czerwonego wina oraz przeglądu zadań zaplanowanych na następny dzień i przygotowania zawartości teczki Action Support.
Lubię stały plan dnia, ale nie oznacza to, że bez względu na okoliczności kurczowo się go trzymam. Bywają sytuacje wymagające ode mnie natychmiastowej reakcji — na przykład niezapowiadane pojawienie się przyjemnego, ciepłego wiatru o odpowiedniej sile i kierunku …
Michał: Nie mogę powstrzymać się od pytania — dlaczego 4:44 :-)?
Krzysztof: Jakby powiedzieli Amerykanie: „That’s a great question”. Jakby powiedział John C. Dvorak: „That is NOT a great question”. Zadając to pytanie sprowokowałeś mnie do napisania artykułu pod tytułem „4:44?”, bowiem uzasadnienie ma dość głębokie implikacje dotyczące panowania nad swoim życiem i czasem oraz odnoszące się do kształtowania nawyków i podejmowania zobowiązań noworocznych. Krótka odpowiedź brzmi: „A dlaczego nie? Dlaczego akurat 4:44 budzi zdziwienie, a 5:00 już nie?”
Michał: Wobec tego nie drążę tematu i czekam na pojawienie się artykułu :-) Tymczasem, ponieważ jest to pierwszy numer „Productive! Magazine” w języku polskim i zapewne czytają nas nie tylko zaawansowani GTD-owcy, to doradźmy żółtodziobom. Od którego aspektu GTD powinna zacząć osoba zaczynająca swoją przygodę z tą metodyką?
Krzysztof: Na dobry początek znakomita jest wspomniana wcześniej zasada dwóch minut, ponieważ nie wymaga żadnego przygotowania ani narzędzi. Wystarczy pstryknąć palcami i zacząć ją konsekwentnie stosować.
Zaraz potem można zająć się wdrożeniem pełnego, przedstawionego w książce cyklu przetwarzania spraw — od ich zapisywania, przez analizę, porządkowanie, przeglądanie, aż po skuteczne załatwianie — bo o to przecież tu chodzi. System GTD może składać się zarówno z kilku kartek papieru i paru segregatorów, jak i opierać się na łatwej w użyciu, dedykowanej aplikacji — na przykład Nozbe lub OmniFocus.
Najtrudniejszą rzeczą w całej przygodzie z GTD jest to, że metodyka ta wymaga konsekwencji i cierpliwości. Dlaczego? Ponieważ tylko postępując z żelazną konsekwencją można doczekać chwili, kiedy umysł zaczyna w pełni ufać, że zapisane na papierze lub w komputerze sprawy nie zagubią się i powrócą do właściciela w odpowiednim miejscu i czasie.
Michał: Jesteś autorem polskiego tłumaczenia kursu ZTD Leo Babauty. Dlaczego uważasz, że warto zapoznać się z jego podejściem? Czym się ono różni od Allenowskiego GTD?
Krzysztof: Moim zdaniem różnica polega na minimalistycznym fundamencie, na którym Leo Babauta zbudował metodykę Zen To Done. Jest prostsza od GTD i działa znakomicie, ale tylko wtedy, gdy potrafimy radykalnie uprościć nasze życie. ZTD świetnie nadaje się dla minimalistów uprawiających wolne zawody, którzy chcą skupić się na realizacji ważnych projektów i zapobiec przeciekaniu czasu przez palce. Natomiast GTD to metodyka pozwalająca zapanować nad wszelkimi aspektami życia — tak w przypadku pisarza czy muzyka, jak i prezesa zarządu korporacji, który zasiada w trzech radach nadzorczych, doradza premierowi, kieruje fundacją, ma żonę i czwórkę dzieci, dwie posiadłości, psa i konia wyścigowego oraz jest zapalonym żeglarzem.
Przetłumaczeniem ZTD zająłem się również dlatego, że Leo Babauta „oddał swoje dzieło ludzkości” do dowolnego wykorzystania, natomiast mówiąc i pisząc o GTD, zawsze powinniśmy dodawać, że jest to znak towarowy zastrzeżony przez David Allen Company. Fakt ten nie wpływa na merytoryczną ocenę samej metodyki, ale uniemożliwia nieskrępowane jej upowszechnianie.
Michał: Rozumiem. Dużo biegasz i piszesz o bieganiu. Między innymi dzięki Tobie sam wziąłem się za bieganie bardziej na serio. Co daje Ci regularne uprawianie sportu? Jak często biegasz?
Krzysztof: Bieganie pojawiało się nieśmiało w moim życiu już od czasów szkolnych. Kiedyś nawet zapisałem się do sekcji biegowej Legii Warszawa, ale okazało się, że wyczyn nie jest propozycją dla mnie. Prawdziwym impulsem do regularnych treningów był uliczny bieg Run Warsaw (obecnie Biegnij Warszawo), który od 2005 roku stał się stołecznym „pierwszym krokiem biegacza”. Wcześniej organizowano tylko Maraton Warszawski, którego dystans przerażał i zniechęcał każdego początkującego truchtacza.
Obecnie biegam trzy lub cztery razy w tygodniu po 8 km, żeby nie przeciążać zbytnio stawów. Obowiązkowo ze słuchawkami na uszach. W ten sposób — słuchając podcastów — mam wrażenie podwójnego wykorzystywania czasu.
Ostatnio zafascynowałem się techniką ChiRunning, która sprawia, że bez zmęczenia przebiegam te swoje 8 km w czasie o kilka minut krótszym. Polecam!
Michał: Zamierzasz nadal pisać bloga? A może wydać książkę? Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
Krzysztof: Dopóki będę miał wrażenie, że moja pisanina komuś się przydaje, „Biznes Bez Stresu” będzie karmił się moimi przemyśleniami. Nie wiążę z nim jakichkolwiek nadziei biznesowych, choć być może przydałoby się skondensowane podsumowanie niektórych wątków w postaci książkowej… Kto wie? Przy okazji — dziękuję za zaproszenie mnie do grona autorów Productive! Magazine — pisanie artykułów może rozniecić moją motywację do stworzenia jakiejś większej całości. W każdym razie nie chciałbym wydawać książki składającej się tylko z odgrzanych kotletów i purée polanego wczorajszym sosem.
Cały czas w sferze niezrealizowanych projektów pozostają moje ambicje muzyczne, ale tu także nie mam skonkretyzowanych planów.
Oprócz tego chodzą mi po głowie pomysły z dziedziny twórczości twardej. Może to dziwne, ale chciałbym wyprodukować i sprzedać jakiś przedmiot z metalu lub ciekawego tworzywa. Dekoracyjny lub użytkowy. Szczegółów nie zdradzę, ale mam kilka interesujących pomysłów.
Jeśli powyższy wywiad nie zaspokoił Twojej ciekawości, serdecznie zapraszamy do obejrzenia video-rozmowy Michała i Krzysztofa